Rozdział osiemnasty- Louis

2.5K 288 27
                                    

Okrywam się świeżym z pralni kocem i łykam wino, litrami, wiadrami, wszystkim. Jestem w kuchni, za wyspą kuchenną, gdzie światło nie dosięga żywej duszy. I nie umiem powstrzymać dłoni gdy wprawiam w ruch butelkę; turla się przez połowę pomieszczenia by zaraz się zatrzymać i wrócić z powrotem do mnie.
Nauczka. Za co?
Karma. Ale ja nic nie zrobiłem.
Trzy dni bez niego, to jak trzy dni bez jedzenia, trzy dni bez wody, trzy dni bez kawy, trzy dni bez porządnego spania i jak trzy lata bez Lily. Albo trzy dni bez pracy, bo tak akuratnie było.
Spałem trochę, może zbyt często. I chwilami chodziłem do łazienki gdzie tuż po odlaniu, patrzyłem prosto w odbicie lustra żeby odświeżyć sobie tytuł obrazu, który przedstawiałem. Najczęściej zastanawiałem się nad: Uchlany łajdak i Nieporadny kutas, ale zmieniałem zdanie i jak sikałem przychodziły mi do głowy nowe pomysły.
Nie pamiętam jak brzmiały.
Przesadziłem po grubej linie z Harry'm. Znam go na tyle dobrze, że powinienem wiedzieć, że to wszystko to prowokacja ze strony rodziców. Harry nie zabiłby komara, nawet gdyby miał zapłacić w nocy cenę krwi.
Wciąż nie wierzę, że to nie kto inny jak ja, bezpodstawnie posądził go o gwałt.
Dzwoniłem do niego. Dzwoniłem. Dzwoniłem. Dzwoniłem aż się rozładowywał mi iPhone i musiałem wstać by go podłączyć do kontaktu, ale nawet wtedy dzwoniłem.
A on nawet wtedy nie odbierał.
Zasypiałem przy zasilaczu, budzony przez czas na rzyganie bądź przez burczenie brzucha, które ignorowałem. Tak źle nie było od lat.
Chciałem go przeprosić, żeby wszystko znowu było prostsze. Nie wiedziałem gdzie są tabletki, które gdzieś trzymał. Nie wiedziałem jak upiec to mrożone mięso z zamrażarki- bo nigdy sam nie musiałem gotować. Nie wiedziałem nic i byłem wrakiem. Jedyne na co było mnie stać do odkorkowanie butelki wina.
Rozległ sie dzwonek, znajomy, odległy, bo dawno nie słyszany. Rzuciłem się po telefon i drżącymi rękami odblokowałem ekran by zobaczyć imię mojej popieprzonej siostry.
Rozważam odrzucenie połączenia, ale to mógłbym przyodziać tytułem tchórzostwa.
Tego bym nie chciał.
"Czego chcesz?" mamroczę przełączając na głośnomówiący, tylko po to, żeby uniknąć trzymania telefonu w powietrzu.
"Żebyś przyjechał na komisariat. Teraz." Słychać jej przyspieszony oddech jakby szła długą drogę. "Przyjedziesz?"
"Po co?"
"Harry'ego zamknęli na czas aresztu. Przyjedź." Rozłącza się.

***

Przez połowę drogi płaczę. Słucham głośno radia fm22, które zadecydowało, że urządzi sobie wieczór depresyjnych piosenek.
Dlaczego Sam Smith musi mieć takie dobre, a zarazem takie niestosownie dobiajające piosenki? Niech go szlag, wielka mi konkurencja.

W moich żyłach wciąż krążył alkohol, ale na moje odczucie, niezbyt trzeźwe co prawda, można by powiedzieć, wyparował jakoś. Zniknął. I czułem się bardziej ożywiony niż kiedykolwiek.
Po zaparkowaniu auta- krzywo, nieważne- nakrzyczałem w wejściu na policjantkę i rzuciłem jej przez dziurę w szkle plik pieniędzy jako wpłata kaucji za Harry'ego. Przyjęła bez zająknięcia, chowając w swoim za małym sejfiku.
Z każdym krokiem w stronę szeregu ludzkich klatek, bo inaczej tego nazwać się nie da, pospieszałem ją, prosząc by nie zostawiać go w tych czarnych, czterech ścianach ani minuty dłużej.
Nie słuchała mnie. Miała za przeproszeniem w DUPIE, to co do niej mówiłem, paląc światła wszędzie gdzie postawiła swoje wojskowe buty. Ominęliśmy jakichś świrów krzyczących nowy towar do pieprzenia i uderzających w pręty. Jeden przypakowany poza estetyczną normę, gwizdał na nasz widok i oblizywał usta. Naprawdę starałem sobie wmówić, że była to reakcja na tę cholerną oficerkę Rose czy jak jej tam było.

Dotarliśmy do końca korytarza, tam w klatce, mniejszej od innych, gorszej jak na moje spostrzegawcze oko, nie posprzątanej po poprzednim poprańcu, siedział mój asystent. Oczy jak spodki wwiercał w obrzygany klozet, rękami przygładzając ciuchy- tak jak go kiedyś praktykowałem. Miał na sobie moją starą bluzkę, którą oddałem mu w celu użytkowania jako piżama.
"Niech go pani natychmiast wypuści."
Mój głos drży na tworzący się przed moimi oczami widok.
"Proszę. Bardzo proszę."
Pierwszy raz w życiu błagam. Pokazuję palcem na Harry'ego i powstrzymuję łzy- skutki obytego alkoholu w połączeniu z Samem Smithem.
Rose- czy tam Rosey- otwiera kraty. Wyciąga go powoli kiedy ten powłóczy nogami, a ja przejmuję go w swoje ramiona, płasko poprawiając tylną część jego koszulki. Harry jest osłupiały i mogę to stwierdzić po sposobie jak sztywno układa ręce. Całuję go w czubek głowy, naprawdę długo, tylko po to, żeby pochwycić się czegoś przyjemnego i rzeczywistego. Kwestią czasu jest rozbudowanie tego gestu. Świadomie, zarazem jak na jawie, uspokajam go delikatnymi pocałunkami w dół szyi, przysłaniając nas kołnierzem od marynarki.
Owszem było to kompromitujące, ale czasami trzeba mieć na względzie ważniejsze wartości. Dzisiaj było to czasami.
Niedługo potem odsuwam się od niego, nie urywając czułego kontaktu wzrokowego. Ściągam swoją marynarkę i zarzucam mu ją na plecy.
"Chodźmy do auta." szepczę mu do ucha, żeby nikt nas nie podsłuchał "Ja prowadzę."

***

"Przepraszam." mówię. "Od tego powinienem zacząć."
"Pocałowałem ją." wyznał cierpko wyglądając przez okno "Ale nic więcej."
Potakuję, bądź co bądź nie mam siły na gniewanie się. Na tyłach auta nie znalazłem niczego co mogło sprawić, żeby poczuł się lepiej. Zapaliłem światełka, choć na dworze tliła się jeszcze jasność i przesunąłem mu do tyłu siedzenia by mógł się rozłożyć. Nic jednak nie pomagało.
"Miałbyś na coś ochotę?" zaproponowałem delikatnie "Shake'a, kawę, pączka, frytki..."

"Nie." przerywa, a ja zrezygnowany odpuszczam- nie przekupię jego humoru, wiem.
"Jak cię tu zaciągnęli? Chodzi mi... jak przekonali policjanta, żeby cię zamknęli? I kiedy? Siedzisz tu od trzech dni?"
Modlę się, żeby zaprzeczył. Mógłby potrzebować terapii albo wizyty u psychiatry.
Dzięki Bogu, kręci głową, mrugając powoli oczami.
"Wpakowali mnie dzisiaj. Przyjechałem do Lany, chciałem przeprosić, że do tego wszystkiego doszło, nawet jeśli potoczyło się tak z jej winy i okazało się, że jej rodzice są u niej w domu i na mój widok ześwirowali."
Zastanawiałem się co kryło się za słowami potoczyło się z jej winy. Lana nie była osobą, która zdradza na prawo i lewo. Jest wierna, uczciwa i rozsądna. Zawsze była. Gdyby nie sytuacja w jakiej się znajdowaliśmy zacząłbym się wykłócać.
"...Lana złożyła wniosek, że jestem niewinny, ale na czas przesłuchania zamknęli mnie. Jace próbował ich przekonać, że-"
J-A-C-E
Sceptycznie mierzę go wzrokiem.
"Jace?"
"Jace."
"Jace ze Starbucksa?"
"Jace ze Starbucksa." potwierdza i pierwszy raz w życiu widzę jak wywraca oczyma "Daj spokój."
"Do niego poszedłeś kiedy uciekłeś ode mnie?"
Nie potrafię ukryć oburzenia, chwytam go za podbródek i podnoszę go do góry tak by patrzył prosto na mnie. "Mów do mnie."
"Tak." warczy "Nie chciałem straszyć rodziców o 4 nad ranem, wiesz? Musiałbym się tłumaczyć, a uwierz mi na słowo to nie było moje marzenie."
Jest zły. Odsuwa się ode mnie i odtrąca rękę by nie być dłużej przeze mnie podtrzymywanym.
"Wyglądasz okropnie." odzywa się po dziesięciu minutach ciszy czym nie lada zaskakuje. Niepewnie zerka w moją stronę i przełyka ślinę.
"Jakbyś nie jadł i pił wino przez trzy dni."
Zaciskam wargi.
"Zaniedbałeś się."
Najchętniej wykrzyczałbym mu w twarz z czyjej winy. Bo okay, zawiniłem, ale to on wbijał mi gwoździe do trumny nie odbierając telefonu. Bez wspominania, że to jego odejście, samo w sobie, zrobiło ze mnie kogoś na podobieństwo Louisa Smokera.
"Jesteś najebany nawet teraz, prawda?" pyta zniesmaczony. "Nie wierzę."
"Mógłbyś zająć się sobą?" unoszę się. Trzaskam drzwiami przesiadając się na miejsce kierowcy. "Gdzie twój książę? Zostawił cię samego za kratkami, bo akurat zaczynała się jego zmiana..."
"Prowadź. W. Ciszy." wzdycha.
W lusterku widzę jak przeciera obiema dłońmi twarz "I spróbuj nas nie zabić, alkoholiku."
Wyciągam nerwowo fajkę, zapalam ją i wyjeżdżam na drogę.
(Pierwszy dzień powrotu do nałogu.)


RozbłyskOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz