Rozdział II

18.3K 940 578
                                    

Nie potrafiłam wydusić z siebie słowa, tak wielkie było moje zaskoczenie. Tyle lat... Jego oczy, bardzo niebieskie wpatrywały się w moje z wyraźną ciekawością.

- Jak tam Mel? Trochę się zmieniłaś, od czasu jak ostatnio się widzieliśmy - Jego francuski akcent był wręcz cudowny. Dołeczki w policzkach na prawdę dodawały mu uroku.

- Jakoś leci. A jak u ciebie? Może wejdziesz? - Cała moja pewność siebie uleciała, kiedy szłam za kroczącym po dębowej podłodze ideałem. Ale Draco... Niestety, jemu nikt nie dorówna, nie ważne jakby się starał. Smutne, bo to właśnie on mnie oszukał i pogrzebał całe moje uczucie wraz ze swoimi kłamstwami. Usiadłam obok niego na kanapie, patrząc jak raz po raz sięga po następne lukrecje.

- Stephanie kupuje je tylko dlatego, że je uwielbiam. Ona ich nie znosi - stwierdził, gryząc już trzecią. Wychodzi na to, że bywał tu dosyć często.

- Pomagam jej przy ogrodzie, chodzę po zakupy... To wspaniała kobieta i już czuję jej przepyszną krajankę cytrynową - Podwinął rękawy koszuli zaczął wpatrywać się w tańczące płomyki w kominku. Od razu wyczułam, że jest on inny niż wszyscy. Co za nastolatek chodzi w wakacje pomagać jakiejś staruszce? Wolałam na razie nic nie mówić, bo okazał się dość wylewny.

- Mieszkam w sąsiedztwie, dokładniej naprzeciwko. To ten biały dom z bordowym dachem. Nigdy nie sądziłem, że jeszcze cię spotkam - Odwrócił się w moją stronę, a przez jego spojrzenie, wyraźnie się speszyłam.

- Uwierz mi, że ja też. - Przełknęłam ślinę, kiedy znowu skierował wzrok na kominek.

- Nadal to pamiętam. Jak wtedy cię pocałowałem - zaśmiał się, chowając twarz w rękach. Przegryzłam dolną wargę, również wspominając to wydarzenie.

- Nie pamiętam co było dalej, tylko to zapadło mi w pamięci - Przeczesał włosy i opadł na oparcie kanapy. Stephanie weszła do salonu, a na jej twarzy zawitał ogromny uśmiech, widząc Wallace'a.

- Robię twoją ulubioną krajankę! - oznajmiła wesoło. Ochoczo zatarł ręce i skierował się do kuchni prawie w podskokach. Babcia luknęła na mnie znacząco.

- To na prawdę dobry chłopak. A jaki przystojny!

- Babciu! - oburzyłam się, maskując śmiech. Staruszka wróciła do robienia krajanki, a ja zostałam, zastanawiając się , jak ja stanę się animagiem, kiedy wszyscy będą dookoła mnie.

*

- Synu? - Stałem do niej tyłem i nie miałem zamiaru nic odpowiadać.

- Wszystko dobrze? - dopytywała się wyraźnie zmartwionym tonem. Nadal cisza.

- Domyślam się, co się stało - szepnęła, a ja odwróciłem głowę w jej stronę. Jej postawa, wyraźnie pokorna, nie chciała na mnie wrzeszczeć, oskarżać o nic. Tyle, że ja miałem ochotę wykrzyczeć całemu światu jak bardzo go nienawidzę. Jak bardzo gardzę nimi wszystkimi.

- Naprawisz to synu. Prędzej czy później - Zaśmiałem się gorzko. 

- Ona nie chce mnie znać, nawet nie chce na mnie patrzeć. Brzydzi się mną... - Zacisnąłem pięści, chcąc już zakończyć ten drażniący temat. Drażniący? Jakież to lekkie słowo. To rozrywało mnie od środka. Nie byłem już tym Draco z szóstego roku. Byłem tym, któremu zabrano jego szczęście. Jego powód do uśmiechu. Odizolowany od radości. To właśnie nowy Draco Malfoy.

*

Przeżuwając tosta, przetarłam oczy. Szósta rano to zdecydowanie zbyt wcześnie jak na moje możliwości. Tata wbiegł do kuchni z otwartym listem w ręce. Wszyscy posłaliśmy mu zdziwione spojrzenia.

- To dzisiaj. W urodziny Harry'ego. Dzisiaj odbieramy go z domu jego wujostwa prosto do Nory.

*

- Dlaczego ja muszę tam lecieć razem z wami? Wystarczająco naoglądałem się Pottera w czasach szkolnych, tym bardziej, że nie wiadomo, czy w ogóle przetransportują go dziś. To bzdura - prychnąłem na matkę i na ojca.

- Synu, to polecenie i ty nie możesz się z tym sprzeczać w jakiekolwiek sposób. Gdyby to zależało od nas zostałbyś w domu - odrzekł Lucjusz roztrzęsionym głosem.

- Gdyby to zależało ode mnie, nie byłoby mnie tutaj - Wyminąłem ich i trzasnąłem drzwiami od mojego pokoju, kierując się do łazienki. Pierwsza moja akcja w gronie śmierciożerców? Brzmi jakbym już się z nimi zżył. Przejrzałem się mojemu odbiciu w lustrze. Perfekcyjnie ułożone włosy, nieskazitelna cera... Oczy zdradzały mnie całkowicie. Jednakże nie wszyscy dostrzegliby w nich ból i brak siły do życia. Tylko one zawsze mówiły prawdę. I tylko ona zawsze umiała tą prawdę wyczytać.

*

- Mark, nie wiem czy to dobry pomysł, żeby Melissa...

- Mamo, nawet jak się nie zgodzicie i tak pójdę, wasze zdanie nic nie zmieni - Charlotte wpatrywała się w ojca z przerażeniem, a on wzruszył tylko ramionami porywając rogalika z talerza.

- Nic nie poradzisz, jest już dorosła - Uśmiechnęłam się sama do siebie. To oznaczało zgodę. Babcia również nie wyglądała na zadowoloną z tego pomysłu, bo łypała na tatę z wyraźnym oburzeniem. Zobaczę Harry'ego. Co więcej, pomogę mu. Nie ma opcji, bym zrezygnowała.

- O której to? - zapytałam.

- Przetransportujemy się poprzez sieć Fiuu do domu Moody'ego około dwudziestej. Podobno ma jakiś genialny plan jak to wszystko się odbędzie - Kiwnęłam głową i poczułam dreszczyk emocji. Szkoda, że Harry nie będzie miał urodzin takich, jakie by chciał... Na razie ważniejsza kwestia to dostarczenie go do Nory całego. Czy się boję? Może trochę, ale to nie zmienia faktu, że dla przyjaciół warto ryzykować. Ktoś wszedł do domu, a widząc uśmiech babci, wiedziałam, że to Wallace.

- Usiądź, zjedz coś! - zawołała, kiedy ledwie przekroczył próg. Ubrał czarne dresy, tego samego koloru trampki i szarą bluzę bez kaptura. On tylko pokręcił przecząco głową.

- Nie, nie ja tylko na chwilę. Chciałem pożyczyć cukier, mama robi naleśniki - Powstrzymując się od chichotu upiłam łyk soku porzeczkowego. Czekając aż babcia da mu cukier, wyraźnie mi się przyglądał. 

- Wallace, oni chcą puścić Melissę samą na walkę z śmierciożercami, powiedz, że to głupota! - Zrezygnowanie opuściłam ramiona. Czy ona na prawdę zmierza teraz robić z tego powodu awanturę?

- Stephanie proszę, biedny chłopak tylko przyszedł po cukier, a ty zaczynasz jakieś dyskusje - odparł tata wyraźnie zmęczony całą sytuacją.

- Mogę jej towarzyszyć jeśli chce... - zaczął, ale nie dali mu skończyć.

- Nie, nie! Już starczy ryzykantów - zakończyła mama, bo już nikt się nie odezwał. Brunet wyszedł z upragnionym cukrem, tata skierował się na taras, a ja postanowiłam pójść na górę, by przygotować się na możliwe ryzyko. Wspięłam się po skręconych, drewnianych schodach i weszłam do pokoju, który przydzieliła mi babcia. Przyznam szczerze, że od razu go polubiłam. Dwie karmelowe ściany i dwie beżowe, a do tego podłoga z drzewa orzechowego, sprawiały że chciało się tu siedzieć. Duże okno, tak jak w całym domu, miało widok na góry, które obiecałam sobie kiedyś odwiedzić. Obok niego stało łóżko z białą pościelą z poduszką z poszewką ze sztucznego futra. Szafa i komoda zupełnie wystarczały na pomieszczenie moich ubrań. Mały dywanik przed drzwiami dodawał temu miejscu tego czegoś, a wazonik z lawendą na małym stoliczku sprawiał, że pachniało nią cudownie. Był on dość mały, ale nie przeszkadzało mi to. Na ścianie wisiał duży obraz przedstawiający sowę lecącą o zachodzie słońca nad ciemnym lasem. Przyznam szczerze, że od razu przypadł mi do gustu. W rogu stał również duży brązowy fotel, a nad nim półka z przeróżnymi książkami, które miałam zamiar przeczytać w wolnym czasie. Zadomowiłam się tu już, czując, że właśnie to będzie mój azyl przez nieokreślony czas. Już prawie pogodziłam się z tym, że nie wracam do Hogwartu. Ale nadal nie pogodziłam się z tym, co się stało i co będzie się dziać.


IsolatedDonde viven las historias. Descúbrelo ahora