Rozdział 34

5.5K 327 9
                                    

- Hey, tu Alex! Skoro tego słuchasz to znaczy, że pewnie nie mogę teraz odebrać. Zostaw wiadomość, a ja odezwę się później! Może...

Westchnęłam zrezygnowana, ponownie odsłuchując poczty głosowej Morgan. Której po dziesiątym razie, delikatnie mówiąc, miałam już serdecznie dosyć. Dlatego odłożywszy telefon na szafkę, wstałam i skierowałam się na dół.

Od jakiejś godziny usiłowałam dodzwonić się do... wszystkich. Najpierw męczyłam numer Harrego przez około dwadzieścia minut. Potem Alex, Nialla i Zayna. Jednak wszyscy zapadli się jakby pod ziemię. Albo co najmniej pogubili telefony. A dzisiaj wyjątkowo nie chciałam być sama. Może i nie najłatwiej byłoby w ich towarzystwie ukrywać fakt o telefonie od Barta, ale po wczorajszej rozmowie z Alex poczułam się lepiej. Wiedziałam, że mogłam liczyć na jej wsparcie. Nie ważne jaką decyzję bym podjęła. A szczerze mówiąc... Wciąż nie wiedziałam czego tak naprawdę chciałam.

Schodząc po schodach, poczułam zapach naleśników. Co również dotarło do mojego brzucha, który jak na zawołanie zaczął domagać się śniadania. Dlatego przyspieszyłam kroku, aby szybciej znaleźć się w kuchni. Kiedy weszłam do pomieszczenia, prawie wpadłam na Ellę, która chciała z niego wyjść.

- Lou! Właśnie szłam cię obudzić- kobieta uśmiechnęła się do mnie.

- To dla mnie?- zapytałam, widząc stos naleśników na stole, a obok nich kubek parującej kawy. Nadzwyczaj wyraźnie czułam w tym momencie jej zapach.

- Tak, ale poczekaj- zaśmiała się, kiedy już ruszałam do stołu- Dzisiaj twoje osiemnaste urodziny, więc wszystkiego najlepszego kochanie!- krzyknęła radośnie, po czym zgarnęła mnie w ramiona.

- Pamiętałaś?- zdziwiłam się, obejmując ją.

- Nigdy nie zapomniałam- znów się zaśmiała i odsunęła o krok, łapiąc mnie za ramiona- Jak zjesz, pojedziemy na długie zakupy i zapominamy o wszystkim i wszystkich. I nie przyjmuję odmowy. Smacznego- kiwnęła na stół, po czym zniknęła z kuchni.

- Dziękuję!- krzyknęłam jeszcze za nią, wciąż dziwiąc się, że ktoś pamiętał o tym dniu. Bo ja sama przypomniałam sobie o tym o drugiej w nocy, kiedy nie mogłam spać...


Harry


Westchnąwszy cicho, zaciągnąłem hamulec ręczny. Zatrzymałem się kawałek dalej niż dom Louisy, tak jak kazała mi Zoey. Wyłączyłem radio, po czym szybko wysiadłem z auta. Wyciągnąłem jeszcze z tylnego siedzenia torbę z prezentem i po zamknięciu samochodu, ruszyłem w stronę domu państwa Redbird.

Dzisiaj były urodziny Louisy. I tak w sumie nie wiedziałbym o tym gdyby w poniedziałek nie zadzwoniła do mnie jej przyrodnia siostra. Gdy opowiedziała mi swój plan, aby urządzić dziewczynie imprezę niespodziankę, uświadomiłem sobie, że znaliśmy się tak długo, nawet byliśmy ze sobą, ale nigdy nie wspominaliśmy o naszych urodzinach. Co było dość dziwne, bo zazwyczaj to jest dość istotne, prawda?

Wszedłem na posesję przez otwartą bramę, a potem drzwi. W środku nie widziałem nikogo, ale na szczęście pojawiła się Zoey.

- No wreszcie jesteś!- westchnęła, podchodząc do mnie- Mam nadzieję, że nie wymiękłeś i nas nie wydałeś.

- Nie, ale i tak mi głupio, że musiałem ją olewać przez cały dzień- przyznałem, przypominając sobie moją dzisiejszą pobudkę, przez nieustające telefony od Lou.

- Nikt nie mógł się do niej odzywać cały dzień. O to chodziło. Musi myśleć, że nikt o tym nie pamięta- wytłumaczyła, jednak widząc moją niepewną minę, westchnęła- Wybaczy ci, jak zobaczy co przygotowaliśmy- uśmiechnęła się w moją stronę- A teraz wybacz. Idę zobaczyć czy mój ojciec jeszcze nie pochłonął całego tortu w kuchni. Wszyscy są z tyłu domu- kiwnęła głową w kierunku salonu, po czym szybko ruszyła w przeciwną stronę.

- Okey- mruknąłem, już sam do siebie, zmierzając do ogródka. Już chciałem przejść przez próg salonu, kiedy coś, albo raczej ktoś, mocno się ode mnie odbił. Na szczęście złapałem ową osobę w ostatniej chwili, ratując ją przed upadkiem. Jak się po chwili przekonałem, była to Alex.

- Boże, przepraszam!- dziewczyna pisnęła przejęta, odsuwając się ode mnie- Nie widziałam cię.

- Nic się nie stało- zaśmiałem się- Ale uważaj dalej, żeby nikogo już nie staranować.

- Jasne, dzięki- uśmiechnęła się, lekko zawstydzona- Będę uważać- skinęła, po czym minęła mnie i pobiegła dalej.

Śmiejąc się cicho, ruszyłem przed siebie. Po przejściu przez cały salon, coraz wyraźniej słyszałem różne rozmowy i śmiechy. Wyjście na zewnątrz upewniło mnie, że nie było tu jednak tak wielu ludzi. Około dwudziestu osób. Większości z nich w ogóle nie znałem, dlatego stwierdziłem, że musieli to być po prostu znajomi Lou albo Zoe. Zauważyłem też mnóstwo jedzenia, kolorowych pudełek, balonów oraz ozdób. Dziewczyny naprawdę się postarały.

Oparłszy się o ścianę, zacząłem jednak szukać gdzieś znajomej twarzy. Miałem nadzieję, że znajdę gdzieś Zayna albo chociaż Nialla. I już jeden z nich nawet gdzieś mignął mi przed oczami, kiedy usłyszałem głośny krzyk Zoey.

- JUŻ TU IDZIE!

Jak na zawołanie wszyscy ucichli i z przejęciemzaczęli się wpatrywać w wejście. I po chwili pojawiła się w nim Louisa, a zarazza nią jej matka oraz Zoey. W tamtym momencie rozniósł się głośny, radosnyokrzyk gości oraz mój śmiech. Bo nie mogłem się opanować, kiedy ujrzałem jejwystraszoną minę, gdy patrzyła na tych wszystkich ludzi. Jednak uspokoiła siętrochę i nawet uśmiechnęła, gdy złapała moje spojrzenie. ''Tak dobrze było widzieć jej uśmiech...''


~*~

ŚRODA...

Butterfly | HSOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz