Prolog

27 2 0
                                        


Jaworowo, 7 czerwca

W Jaworowie noce były inne. Cichsze niż gdziekolwiek indziej. Nie chodziło o brak dźwięków — słychać było sowy, szelesty w lesie, skrzypienie starych domów. Ale to była cisza głębsza, jakby coś ją przykrywało, dławiło, tłumiło każdy szmer od środka.

Tej nocy nie było burzy, chociaż niebo drgało jak napięta skóra. Woda w jeziorze nie poruszyła się ani razu, mimo że wszystkie drzewa na brzegu pochylały się w jedną stronę, jakby coś wciągało powietrze z ziemi.

Nad brzegiem stał mężczyzna. Nauczyciel historii z miejscowej szkoły. Pan Evan Nowak. Trzymał w ręku kompas i stary, zniszczony zeszyt — ten sam, który od tygodnia studiował z rosnącym niepokojem.

Wszystko się zgadzało. Linie, daty, znaki. Przejście miało się otworzyć.

Patrzył w ciemność, gdzie nie było nic prócz gęstej mgły i czegoś, co się poruszało pod powierzchnią wody, ale nie wydawało żadnego dźwięku.

— Nie powinno się powtarzać… — szepnął, jakby do siebie.

Za jego plecami coś zaskrzypiał.  Sucha gałąź? But na żwirze?

Odwrócił się gwałtownie, ale nie zdążył nic powiedzieć. Kompas spadł na ziemię i przestał wskazywać północ.

Jezioro znów stało się spokojne.

Nazajutrz miasteczko obudziło się jak zwykle powoli, leniwie, z zapachem świeżego chleba i nawozem z pól. Ale dom Evana Nowaka stał pusty. Jego samochód stał przed domem, klucze leżały na stole, woda w czajniku była jeszcze ciepła.

Wszyscy mówili, że wyjechał. Że nagle, że bez słowa, że może miał dość.

Ale niektórzy — ci, którzy tu żyli od pokoleń — szeptali coś innego.

„Przejście się budzi. I znowu będzie wybierać.”

Cisza pod Jaworem Where stories live. Discover now