Prolog

14 1 0
                                        

Samotność — czy ma swój kolor?

Czy nosi ubrania? Jeśli tak, to jakie? Czerwoną sukienkę pełną gniewu, niebieski płaszcz chłodu, a może zielony szal zazdrości? A może fioletowy kapelusz z piórkiem tajemnicy?

Samotność od zawsze miała wiele imion. Nie prosiła o pozwolenie, a jednak wkradała się do każdego zakamarka życia. Społeczeństwo nigdy jej nie polubiło — zbyt niewygodna, zbyt bezkompromisowa. Gdy opuszczała jednego, cicho przemykała do drugiego, jak niechciany gość, który zostaje na dłużej.

Zaglądała pod łóżka dzieci, które zasypiały w zimnych, szarych mieszkaniach, wyciskając z nich ostatnie okruchy szczerego uśmiechu. A kiedy dziecko dorastało i nauczyło się chować smutek za maską obojętności, samotność była tam, cicho szepcząc do ucha, że „to jeszcze nie koniec".

Kiedy ma się mniej niż dziewięć lat, świat jest cukrowy i kolorowy. Piaskownica na placu zabaw spowita jest żółtym piaskiem, w którym topią się smutki, zastąpione pałacami z babek i tortami z mokrej masy piaskowej. Ale gdy dostrzegasz, że ta droga ma swój koniec, niewidzialne bramki zamykają się za tobą.

Wolność, o której marzyliśmy, okazuje się czasem koszmarem — brak zainteresowania, brak przynależności, brak celu. To nie jest ta satysfakcja, której szukaliśmy.

Jest jednak coś silniejszego niż samotność — poczucie bezpieczeństwa, bycia potrzebnym, miłość. Podczas gdy samotność nosi wiele sukienek — czasem krwistą czerwień, innym razem lód błękitu — miłość zakłada kapelusz, który choć różnorodny, zawsze ma jedno imię. To imię osoby, która sprawia, że świat znów ma barwy.

I choć samotność potrafi się zakradać nawet do najjaśniejszych chwil, to miłość jest tym światłem, które potrafi ją rozproszyć. Nawet jeśli tylko na chwilę.

AFFECTION ISSUESWhere stories live. Discover now