Prolog

38 1 0
                                        


Szare niebo zdawało się odbijać stan jej duszy. Aurora trzymała plecak na kolanach, patrząc, jak samochód sunie po mokrej nawierzchni ulicy. Siedziała w milczeniu na tylnym siedzeniu, przyciśnięta do drzwi. Pracowniczka opieki społecznej, która prowadziła auto, rzucała jej co chwilę ukradkowe spojrzenia w lusterku.

– To naprawdę dobra rodzina, Aurora – powiedziała łagodnym tonem. – Państwo Wilson to mili ludzie. Mają syna, Olivera, chyba twoim wieku. Myślę, że dobrze się dogadacie.

Aurora odpowiedziała jedynie krótkim skinieniem głowy, nawet nie odwracając wzroku od szyby. Słowa pracowniczki były jedynie pustymi dźwiękami. Słyszała to już wcześniej – od innych ludzi, w innych miejscach. Żadne zapewnienia nie zmieniły tego, co czuła.

"To tylko kolejny dom," pomyślała. "Kolejne miejsce, które nigdy nie będzie moje."

Gdy samochód zatrzymał się przed imponującym, nowoczesnym domem, Aurora poczuła ukłucie niepewności. Był zbyt duży, zbyt idealny. Nie pasowała tutaj – wiedziała to, zanim jeszcze weszła do środka.

– Gotowa? – zapytała pracowniczka, uśmiechając się zachęcająco.

Aurora skinęła głową, choć wcale nie była gotowa. Chwyciła plecak i wysiadła z auta.
Drzwi otworzyły się zanim zdążyła sięgnąć po dzwonek. Na progu stali jej nowi rodzice – elegancka kobieta o delikatnych rysach i wysoki mężczyzna z przyjaznym uśmiechem.

– Aurora, witamy w domu – powiedziała kobieta, wyciągając do niej rękę.

Aurora uścisnęła ją niepewnie, czując jednocześnie ulgę i dystans. Byli uprzejmi, ale ich spojrzenia były pełne oczekiwań.
Gdy wprowadziła ją do środka, zauważyła, że wnętrze domu jest równie idealne jak jego zewnętrze. Wszystko na swoim miejscu, żadnych śladów chaosu. Przez chwilę poczuła się, jakby weszła na scenę teatralną, a ona była intruzem w perfekcyjnej scenerii.

– To Oliver – powiedział pan Wilson, wskazując na młodego mężczyznę, który zszedł po schodach.

Oliver miał farbowane blond włosy i uśmiech, który wydawał się równie promienny, co nieszczery. Spojrzał na Aurorę i skinął głową.

– Hej. – Jego głos był beztroski, ale z nutą ciekawości.
Aurora tylko uniosła brew w odpowiedzi.

Zanim jednak zdążyła odpowiedzieć, do salonu wpadło czterech chłopaków. Byli głośni, roześmiani, a ich obecność niemal od razu zdominowała pomieszczenie. Aurora odsunęła się nieco, próbując zniknąć w cieniu.

– To Liam, Ethan, Lucas i Zack – powiedział Oliver, wskazując po kolei na każdego z nich.

Wszyscy uśmiechnęli się przyjaźnie, z wyjątkiem Zacka. Jego ciemne oczy świdrowały Aurorę, a na jego twarzy pojawił się ledwo zauważalny uśmieszek.

– Miło cię poznać – powiedział Zack, tonem tak neutralnym, że aż drażniącym.
– Dzięki – mruknęła Aurora, odwracając wzrok.

Już wiedziała, że to on będzie działał jej na nerwy. Coś w jego postawie, w sposobie, w jaki patrzył na nią, sprawiało, że czuła się nieswojo.

„Świetnie,” pomyślała z przekąsem. „Nie dość, że muszę tu mieszkać, to jeszcze będę znosić jego spojrzenia.”

Gdy chłopcy wrócili do swoich rozmów, Aurora czuła, jak ich śmiechy wypełniają cały dom. Wydawało się, że wpasowują się w tę przestrzeń idealnie, podczas gdy ona była zaledwie dodatkiem – kimś, kto nigdy nie będzie naprawdę częścią ich świata.

Ale w jej oczach błysnął cień determinacji. Nie była tutaj, by się dopasować. Miała swoje cele. I nie pozwoli, by cokolwiek – czy ktokolwiek – odwróciło jej uwagę.

The Fine Line Where stories live. Discover now