-Zgoda, ale to pierwszy i ostatni raz - powiedział groźnym tonem.

-Oczywiście - odpowiedziałem, uśmiechając się. - Bardzo ci dziękuję. Do zobaczenia na Lądzie - pożegnałem mechanika, który szybko się rozłączył. Cała ta podróż nieco przeczyści państwowy skarbiec... Same łodzie kosztują sześć miliardów złoty...

***Dwa miesiące później***

   Moja ręka zatrzymała się tuż przed drzwiami Smitha. Co jeśli się nie zgodzi? Co jeśli... będzie chciał się mnie pozbyć? Papcio, nie myśl tak. Zapukaj.

   Zebrałem się w sobie i zapukałem. Zanim Prezydent otworzył drzwi, przypomniałem sobie słowa taty. Zawsze, kiedy się czegoś bałem, powtarzał mi "Raz kozie śmierć!", po czym dodawał ponurym głosem "Powiedziała koza i zdechła". Zawsze po tych dwóch zdaniach na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Do dzisiaj bawi mnie jego motto. Nie pomyślałbym, że te słowa pomagają, a jednak... Po chwili drzwi otworzyły się.

-Witaj Ben. W jakiej sprawie przyszedłeś? - przywitał mnie Prezydent.

-Cóż... Chodzi o to, że... - Ben, nie możesz się teraz jąkać! - Chodzi o to, że zakupiłem łodzie.

-Łodzie? - spytał mnie zdziwiony. - Ale po co? Ile? Dla kogo? - ostatnie pytanie zadał podejrzliwie.

-Pozwól, że odpowiem po kolei. - Nagle poczułem w sobie moc, dzięki której mogłem wszystko. Mogłem uratować te kilka milionów ludzi, teraz, w tym pokoju. - Tak, zakupiłem łodzie. Po co? By ludzie mogli dostać się na ląd.

-Ale... My przecież... - zaczął się jąkać.

-ILE? - zacząłem głośniej, by dać mu znak, że ma być cicho. - Tak około...sześćdziesiąt tysięcy.

-CO?! - nie wytrzymał. Wstał gwałtownie, wywracając biurko, za którym wcześniej siedział. Mebel spadł z hukiem, tłukąc kafelkową podłogę. - PRZECIEŻ KUPIŁEM JUŻ WSZYSTKIE ŁODZIE! SKĄD POMYSŁ NA KOLEJNE, IDIOTO?!

-Dla trzech milionów mieszkańców Nowej Polani. Wyspa pomieści nas z łatwością - odpowiedziałem na ostatnie pytanie, ignorując wybuch Richarda. Ten, słysząc moje słowa, schował twarz w dłoniach, oparł się o ścianę i wydusił tylko ciche przekleństwo. Ja dalej stałem na swoim miejscu, czekając aż minie jego szok.

-Ile... wydałeś?... - wysapał, nie odrywając dłoni od twarzy.

-Sześć miliardów złotówek - odpowiedziałem, a na mojej twarzy pojawił się zwycięski uśmiech. Prezydent tylko zaszlochał.

-Jesteś nienormalny!

-Może, ale ja przynajmniej mam na uwadze dobro ludzi.

-Zamknij się! Zamknij się, zamknij się, zamknij się do cholery! - powtarzał bezsilnie, krążąc po pokoju. Po chwili stanął w miejscu, odwrócony do mnie plecami. - Wyjdź. Zabiłbym cię, ale nie mogę. Dobrze, niech ci ludzie trafią na ląd. Nie obiecuję wam jednak świetlanej przyszłości.

To się okaże, pomyślałem i wyszedłem z pokoju. Miałem ochotę tańczyć, jednak ostatnie słowa mężczyzny bardzo mnie zaniepokoiły. Pomyślę o tym później, teraz trzeba wybrać osoby, które trafią na Ląd. 

***Miesiąc później***

   Oficjalnie został miesiąc do wyprodukowania ostatniej łodzi, a ja dalej nie mam listy przyszłych mieszkańców Lądu... Na pewno znajdzie się na niej moja rodzina, wszyscy mechanicy, którzy przyczynili się do stworzenia łodzi, budowniczy, którzy zbudowali słupy oraz ich rodziny. Wychodzi w takim razie około czterdzieści tysięcy osób... Będzie trzeba zrobić jeszcze badania... Najlepiej, by na Ląd trafili ludzie bez chorób genetycznych. Cała ta selekcja nie jest niczym przyjemnym... Dalej pozostaje kwestia Purpur... Są potrzebni, bo w końcu obiecałem, że trzeba wzniecić rebelię, która zatrzyma pogoń za pieniędzmi... Tym samym potrzebuję wojska... Och, to nie będzie łatwy wybór! Na pewno przyda się pięćdziesiąt tysięcy wysportowanych mężczyzn... którzy nie podzielają zdań prezydenta... Tym samym ponownie trzeba brać pod uwagę Purpury. Tylko jak ja ich znajdę? Przecież Paweł zginął w drodze na Ląd, a z siostrą nie rozmawiałem od ponad dwóch lat, jednak to ona jest jedynym znanym (i żywym) mi członkiem Purpur... To będzie ciężka rozmowa...

Piorun (1&2)Where stories live. Discover now