ROZDZIAŁ 21

491 45 120
                                    

Standardowo:

TT: autorka_anna

IG: autorkaanna

_______________________________________________

- Nieeech żyje nam!

Ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy uniosłam kieliszek z szampanem i wraz z gośćmi wzniosłam pierwszy toast na swoją cześć. Wzrokiem skanowałam osoby znajdujące się w salonie. Rodzice, siostra, przyjaciółki, ciotki, wujkowie, kuzynki, znajomi moich rodziców i... no właśnie. Brakowało dwóch osób, które w moim życiu odegrały cholernie ważną rolę. Jak tylko zeszłam na dół, zanim zaczęli zbierać się goście, mama poinformowała mnie, że babcia się rozchorowała i nie będą mogli wraz z dziadkiem dotrzeć na moje urodziny. Jeśli mam być szczera ta wiadomość popsuła mi humor do tego stopnia, że odechciało mi się świętować. Nie chciałam wyjść na egoistkę, bo rozumiałam sytuacje losowe. Nie miałam też żalu do moich dziadków, że nie może ich być dzisiaj ze mną, ale było mi najzwyczajniej w świecie przykro, bo nie wyobrażałam sobie tego dnia bez nich. Dla niektórych babcia i dziadek istnieli tylko wtedy, kiedy trzeba było ich odwiedzać przy okazji świąt, dla innych – byli chodzącymi bankomatami. Ja miałam to szczęście, że posiadałam absolutnie najcudowniejszych dziadków w całym
wszechświecie. Oni byli dla mnie więcej niż babcią i dziadkiem, zastępowali mi rodziców, kiedy ci nie mogli być przy mnie. Sporą część dzieciństwa spędziłam właśnie z Helen i Andrew. Oni byli moją definicją miłości, szczęścia i spokoju – moją bezpieczną przystanią, moim domem.

- Dziękuję wszystkim bardzo za życzenia i przede wszystkim za obecność. - zaczęłam z udawaną radością. - Mam nadzieję, że dzisiejszego wieczoru będziemy się świetnie bawić. Tego życzę sobie i wam.

I tyle. Wystarczy. Nie czułam obowiązku wygłaszania płomiennych przemówień, które połowę tu zebranych chwyciły by za serce, bo po pierwsze nie miałam na to cholernej ochoty, a po drugie nie czułam się zobowiązana. Wiedziałam, że dla większości z tych ludzi, to nie moje urodziny były istotne, tylko sam fakt zabawy. Ja natomiast byłam ostatnią osobą, która miała ochotę tutaj zostać. Najchętniej teraz bym wskoczyła w dres i zaszyła się w swoim pokoju. No cóż, nie tym razem.

Odłożyłam kieliszek na wyspę kuchenną i ruszyłam w kierunku tarasu w międzyczasie wzrokiem wołając przyjaciółki na papierosa. Moi rodzice byli w domu, a ja, ta idealna Ari, właśnie szła zapalić. Szczęśliwie dla mnie odbywające się w salonie przedstawienie pochłonęło ich bez reszty, za to ja potrzebowałam oddechu i przestrzeni. Do pokoju uciec nie mogłam, ale zabawiać gości w salonie też nie zamierzałam, tym bardziej, że mój humor był iście wisielczy od jakiejś godziny.

Kiedy wyszłam na taras uderzyło we mnie mroźne, grudniowe powietrze. I cisza, wszechogarniająca cisza, a to było coś czego w tej chwili potrzebowałam. Spojrzałam kątem oka na zegarek w telefonie. Dziewiętnasta szesnaście, świetnie, minęła dopiero godzina, a ja już miałam dość. Odblokowałam telefon i weszłam w wiadomości SMS. Na szybko wystukałam wiadomość do mojej babci.

Do Babcia:

Dziękuję Wam bardzo za kwiaty! Jesteście najcudowniejsi na świecie! Żałuję, że nie ma Was dzisiaj ze mną, ale nic straconego. Wracaj szybko do zdrowia moja Kochana i ucałuj ode mnie dziadka!


- A ty co? - usłyszałam głos Katie i podskoczyłam przerażona. - Od kiedy to nasza świętoszka nas woła na fajkę?

- A weź. - machnęłam ręką, wyciągając z paczki przyjaciółki papierosa. - Mam już dość tej szopki.

- Ari... - Alexis podeszła do mnie i objęła mnie od tyłu. - Wiem, że nieobecność dziadków cię dobija, ale to twoja impreza osiemnastkowa.

- Alex, dobrze wiecie, że to nie moje klimaty. - zaczęłam, zaciągając się papierosem. - Bez nich to traci dla mnie cały sens. Równie dobrze mogłam zaprosić was, rodziców, Kylie i zamówić pizzę. I lepiej bym się bawiła.

I LOSTWhere stories live. Discover now