Rozdział I

12 1 0
                                    


Leniwe letnie popołudnie prześlizgiwało się przez palce. Palące słońce usypiało całe miasteczko, przez co na ulicach nie było zbyt wielu ludzi. Większość chroniła się w domach przed upałem. Oni jednak nie należeli do większości i wylegiwali się na długim molo na bagnach. Senna atmosfera jedynie im sprzyjała, a życie bez pośpiechu definitywnie było czymś, czego wcześniej nie doceniali wystarczająco. Sarah i John B. Poszli do domu napełnić dzbanki z lemoniadą, a JJ i Cleo palili trawę kilka metrów dalej. Jedynie Pope leżał obok w bezruchu, z zamkniętymi oczami. Myślała o rodzicach. Pogodzili się już dawno temu, ale nie mogła pozbyć się tego nieprzyjemnego uczucia, które ostrzegało ją, że nigdy nie będzie tak samo, jak wcześniej. Nigdy również nie przeprosili ją za wysłanie do ośrodka dla trudnej młodzieży, co prawdopodobnie nadal uznawali za słuszne, a ona wciąż nie do końca potrafiła im tego wybaczyć. Zdawała sobie sprawę, że odbudowanie wzajemnego zaufania niekiedy trwa latami, ale w ich relacjach ostatnio dominowało coś bardzo płytkiego. Coś na pokaz. Matka i ojciec czasem wręcz sztucznie starali się pokazywać, jak pokazowymi rodzicami są oraz jakie ona ma szczęście, że jest ich córką. Niewątpliwie w tym ostatnim mieli rację. Mogła urodzić się w nieporównanie gorszej rodzinie, lecz nawet mimo dobrej sytuacji materialnej, pewnych rzeczy tak łatwo nie dało się przywrócić. Ich zaufanie wydawało się być jedynie pozorne, zupełnie jakby nadal bacznie przyglądali się jej zachowaniu, mimo że była już pełnoletnia. Pragnęli zademonstrować jej, jacy są wspaniali, a jaka ona była niewdzięczna. Odnalezienie złotego miasta pomogło uchronić ją przed łatką nieumiejącej niczego płotki, lecz wciąż wyczuwała ten wzajemny dystans. Może tak już miało być. Przyjaciele od zawsze byli dla niej na pierwszym miejscu, a rodzice chyba w końcu zaakceptowali ten fakt, dlatego tak się zachowywali.

Pope przewrócił się na drugi bok i głośno zachrapał. Westchnęła cicho i odgoniła kłąb dymu, który doleciał do niej prosto od JJ siedzącego po drugiej stronie pomostu. Ze skrzypnięciem otworzyły się drzwi nowego domu Johna B., który kiedyś zwykli nazywać „chateau". Teraz faktycznie dom prezentował się nieporównanie lepiej niż jego poprzednia wersja przed pożarem. Chłopak mieszkał w nim razem z Sarah, która nie chciała na stałe powrócić do Tanney Hill.

- Hej, kochani! - krzyknęła Sarah - Uzupełniliśmy zapasy i mamy coś dla ciebie JJ! - dodała, uśmiechając się wesoło. Podała dzbanek z lemoniadą Johnowi B. I rzuciła niewielki zwitek czegoś jasnowłosemu chłopakowi. W środku było nic innego, jak kolejna porcja zioła. JJ z zachwytem się ukłonił.

- Temu panu już chyba wystarczy - Kiara powoli się podniosła - Ostatnio przeginasz z paleniem bardziej niż zazwyczaj. - mruknęła z irytacją. Maybank w tym czasie już zabierał się do zwinięcia kolejnego skręta.

- Daj spokój, Kie. - zaśmiał się - Są wakacje.

- Właśnie Kie, daj chłopakowi pożyć - John B. Usiadł obok przyjaciela i podał mu zapalniczkę. Kiara przewróciła oczami, patrząc na zaczerwienioną twarz JJ.

- Dla was wakacje nigdy się nie kończą - burknęła - Pope? - zapytała, zwracając się do przysypiającego chłopaka - Powiedz, że mam rację.

- Mnie w to nie mieszajcie - odparł, ziewając. Sarah roześmiała się, widząc, jak nakłada na twarz czapkę i po chwili znowu chrapie.

- Myśleliście już o tym nowym zleceniu? - odezwał się John, zaciągając się blantem - Brzmiało ciekawie.

- Jaką mamy gwarancję, że to nie oszustwo? - wymruczał Pope, nadal przebywając w fazie letargu.

- Żadną, ale co na tym stracimy? Jedynie czas.

- Czas to pojęcie względne - JJ przyjął filozoficzną pozę i zmrużył oczy - Czas to także pieniądz...

The Chill of June [Rafe Cameron/Kiara Carrera]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz