Rozdział 24 (03.03.2017)

Start from the beginning
                                    

- dobrze, jedziemy teraz ławkami, a reszta też robi!- powiedziała pani i odesłała mnie na miejsce. Tymek odwrócił się do nas i wywrócił oczami. Kacper stłumił uśmiech, bo chłopak, który wcześniej rysował naszemu przyjacielowi po zeszycie teraz poszedł do tablicy i wyraźnie sobie nie radził. Pani musiała mu podpowiadać, ale w końcu rozwiązał swój przykład i wrócił na miejsce. Na wszelki wypadek ogarnęłam się z tego odrętwienia i kiedy Tymek poszedł do tablicy, to zajęłam się jego działaniem. Skubany dostał dość łatwy przykład, bo dzielenie 1025 przez 5. Jeden to nic, czyli zero do góry, 10 to dwa, reszty zero. 2 to znowu nic, a 25 to 5. Tak to szło, aż do końca lekcji, część radziła sobie lepiej, większość coś tam ogarniała, ale było też parę osób, którym trzeba było to po raz któryś tłumaczyć. Mniej więcej w połowie lekcji Kacper się do mnie przysunął i szepnął, dla większości niesłyszalne słowa.

-Chodź do nas po obiedzie, chcę ci coś pokazać- mruknął. Kiedy się na niego popatrzyłam tylko się uśmiechnął. No nic, to jak z czekaniem aż zwierzyna wyjdzie na żerowisko. W końcu pękną, tym bardziej, że trwało to już od dłuższego czasu. Kiedy pani w końcu skończyła nas „odpytywać" przy tablicy, dzwonek właśnie oznajmił koniec lekcji. Po pół roku, mniej więcej się już przyzwyczaiłam do jego ostrego dźwięku, więc mnie nie sparaliżowało i mogłam się spakować, a później wstać z krzesła. Na angielski, albo jak chłopaki nazywali te lekcje, Anglika musieliśmy wejść piętro wyżej, więc wszyscy zaczeli się zbierać i kłębić przy drzwiach. Zaczekałam aż przejdzie największy tłok i dopiero wtedy wyszłam na zatłoczony korytarz, bo równocześnie z nami ze schodów schodziły klasy 6. Starsi od większości mojego rocznika o dwa lata, tyle, że nie różnili się zbytnio od rówieśników Kacpra i Tymka.

-Widzimy się na górze!- klepnęłam idącego przede mną Tymka w ramię i kiedy skinął mi głową, wyrwałam do przodu. Korytarz był za niski bym ryzykowała skakanie, ale mogłam wykorzystać moją drobną sylwetkę i przeciskać się między ludźmi. Przemknęłam między rozgadanymi dziewczynami, które właśnie kogoś obgadywały i nie zwracały zbytnio uwagi na to co się dzieje w pobliżu. W biegu przybiłam piątkę z schodzącą Martą, która dziś była w swojej łaczej postaci i z pomiędzy jej rudych, kręconych włosów wystawały lisie uszy, natomiast między paskiem spodni, a koszulką sterczał jej ogon. Za nią szła Zofian, która właśnie do mnie machała tak mocno, że prawie uderzyła idącą przed nią lisiołaczkę! Odmachałam jej, chichocząc z tej sytuacji i pobiegłam dalej. Kiedy dostałam się w końcu w luźniejsze miejsce, naszła mnie refleksja że mieszkając w Górzysku, a właściwie nad nim nigdy nie znałam na tyle osób, by zebrane wszystkie razem wypełniły mój obecny pokój. A osoby na których mi wtedy faktycznie mocno zależało to mogłam policzyć na trzech palcach jednej ręki. Przed salą zaczekałam na chłopaków, aczkolwiek nawet w głębiącym się na schodach tłumie było widać białe włosy Tymka. Po chwili dołączyli do mnie. Staliśmy, bo nie było gdzie usiąść, ale na szczęście to była tylko chwila, bo inaczej bym chyba oszalała. Inne klasy też się już powoli rozchodziły pod swoje sale i tłok się powoli zmniejszał. W końcu mogliśmy usiąść bez ryzyka, że nas ktoś zadepcze, ale rzecz jasna właśnie wtedy zadzwonił dzwonek na lekcje. Pani wpuściła naszą grupę do klasy, a kiedy usiedliśmy w ławkach, to kazała nam robić ćwiczenia i wołać jakby ktoś czegoś nie wiedział. Z nudów zabrałam się za tę robotę. Ja i Kacper radziliśmy sobie ale bez polotu, zaś Tymek brylował i kiedy skończył robić zadania to wdał się w dyskusję z nauczycielką. Słuchałam jednym uchem jak kłócą się o coś co dla mnie brzmiało niczym porykiwanie jeleni na rykowisku, jednocześnie starając się skupić na nudnych ćwiczeniach, ale mi się nie udało, więc znowu odpłynęłam myślami.

***

-Super, znowu ryba- mruknął Kacper, po odebraniu tacki z obiadem.

ZojaWhere stories live. Discover now