Rozdział 6

8 1 0
                                    

Ślub udało się zorganizować w dwa miesiące.

Był to krótki termin, zwłaszcza jak na wielką ceremonię jaką trzeba było przygotować, w końcu panną młodą była sama królowa. Lorelei nie szczędziła swoich środków by jak najbardziej przyśpieszyć ten proces. Chciała po prostu mieć to wszystko za sobą i na powrót móc skupić się przede wszystkim na swoich obowiązkach jako władczyni, a nie tracić czas na takie bzdury jak wybieranie koloru serwetek czy tworzenie listy gości. Nie dość, że pochłaniało to mnóstwo energii, to jeszcze zmuszało ją do spędzania całych dni w towarzystwie Kasjana.

Entuzjazm księcia ani trochę nie poprawiał całej tej sytuacji, jedynie doprowadzał dziewczynę do większej irytacji. Prawdziwy koszmar zaczął się jednak dopiero kiedy przyszły pan młody zorientował się, że jego narzeczonej zależy na tym by uporać się z przygotowaniami jak najszybciej.

Tak jak wcześniej podchodził do podejmowania wszelkich decyzji bardzo ugodowo i chętnie przyznawał jej rację, teraz zaczął równie energicznie wybrzydzać. W ciągu jednego tygodnia odesłał z pałacu trzech różnych krawców, ponieważ nie odpowiadały mu zaproponowane przez nich projekty jego szaty weselnej. Złotnik pięciokrotnie przerabiał jego koronę. Pierwsze dwa razy ze względu na zdobienia, kolejne trzy mężczyzna narzekał na rozmiar. Cierpliwość Lorelei powoli się wyczerpywała. 

– Powoli kończą mu się powody do narzekania. – Pocieszała ją Nia, przesiadując z nią wieczorami w ogrodach, by mogła spędzić choć chwilę z dala od Kasjana i złapać oddech. – Pomijając kwestie bezpośrednio go dotyczące, przygotowania idą pełną parą. Wszyscy zaproszeni goście już potwierdzili obecność, dostawcy zapewnili, że zdołają dowieźć wystarczającą ilość jedzenia zarówno na oficjalną ucztę jak i na zabawę dla ludu. Jeszcze kilka tygodni i będzie po wszystkim.

 – Będzie po wszystkim i zacznie się etap małżeństwa. Ciekawe kto kogo zasztyletuje pierwszy. – Mruknął Maerin, na co królowa ciężko westchnęła. 

– Jestem ci niezmiernie wdzięczna za słowa pocieszenia.

 – Wybacz, Lori. Po prostu nie mogę znieść myśli, że zostaniesz żoną takiego człowieka jak on. Proszę, po prostu pozwól mi go zabić nim odbędzie się ceremonia, nikt nie dowie się, że miałaś z tym cokolwiek wspólnego. 

Desperacja w jego głosie sprawiła, że zachciało jej się płakać. Tak bardzo chciała po prostu pozwolić mu rozprawić się z Kasjanem i zapomnieć o całym tym koszmarze... Wiedziała jednak, że na dłuższą metę to tylko przysporzy im więcej problemów.

To małżeństwo może i miało być dożywotnim, a przynajmniej długoletnim wyrokiem dla niej, ale dla jej królestwa miało niebagatelne znaczenie. Konflikty na podbitych przez jej ojca terenach znacznie przybrały na sile odkąd została królową. Najwyraźniej buntownicy doszli do wniosku, że zmiana rządu to idealny moment na wywołanie zamętu, zapewne liczyli również, że świeżo koronowana, niedoświadczona władczyni będzie łatwiejsza do pokonania niż jej poprzednik. Z bólem musiała przyznać, że przynajmniej po części mieli rację.

Oczywiście, mogła spróbować zaprowadzić rządy żelaznej pięści i po prostu zdusić wszelkie zapędy niepodległościowe za pomocą swojej armii, lub osobiście, korzystając z amago. Nie chciała jednak tego robić. Ci ludzie znieśli już dość bólu, mieli prawo być na nią wściekli. Chciała im pokazać, że zależy jej na ich dobrostanie, że nie zamierza traktować ich jako obywateli drugiej kategorii.

Jeśli unieszczęśliwienie samej siebie przez zostanie żoną Kasjana miało być ceną za zaprowadzenie pokoju i zapewnienie poczucia bezpieczeństwa zarówno jej jak i jego poddanym, była gotowa zapłacić.

Odchrząknęła cicho, by zapanować nad głosem. Nie chciała by zaczął drżeć, jej przyjaciele już i tak martwili się o nią wystarczająco. 

– Doceniam twoją troskę, Maerinie, naprawdę. Ale dzień, w którym przedłożę siebie samą ponad moje królestwo, będzie moim ostatnim.

 Strażnik pokręcił głową ze smutnym uśmiechem. 

– Nie wiem skąd w tobie ta siła, Lori... Naprawdę nie wiem, ale jak zawsze ją podziwiam. – Uniósł jej dłoń do ust i złożył pocałunek na jej wierzchu. – Jestem pewien, że sobie z nim poradzisz. Jesteś Lorelei Vanor, ten laluś nie ma z tobą żadnych szans. A my będziemy tuż obok, przez cały czas. 

Chociaż bardzo chciała, nie była w stanie zapanować nad łzami cisnącymi jej się do oczu, kilka z nich wydostało się na jej policzki. Roześmiała się, ściskając jego dłoń. 

– Dziękuję, tym razem naprawdę. Ty to zawsze wiesz jak mnie pocieszyć. 

– Oczywiście, że wiem. W końcu znam cię lepiej niż ktokolwiek inny.

Nie dało się ukryć, że taka właśnie jest prawda. Szczerze mówiąc nie była pewna czy sama zna siebie równie dobrze co Maerin. Nie powinna być tym zaskoczona, w końcu będąc wychowywanym na jej gwardzistę miał wręcz obowiązek się z nią zaznajomić. Jej choroby, alergie, wszelkie wypadki, całą historię medyczną od narodzin aż po moment obecny strażnik miał w małym palcu. Zapewne byłby w stanie z pamięci wyliczyć wszystkie blizny na jej ciele wraz z ich rozmiarem, rozmieszczeniem oraz historią stojącą za każdą z nich. Trenując z nią przez lata poznał jej styl walki, jego mocne oraz słabe strony, by móc je korygować i uczyć ją jak nie dać potencjalnemu przeciwnikowi zyskać przewagi.

Ale na tym się nie skończyło. Ich relacja już dawno wyszła poza ramy "królowa - strażnik". Nie wiedziała kiedy Maerin nauczył się odczytywać jej myśli i emocje pomimo murów jakie stawiała wokół siebie. Nawet gdy robiła wszystko co w jej mocy by nie dać po sobie poznać co się dzieje w jej wnętrzu, nawet kiedy udawało jej się w ten sposób zmylić wszystkich innych, dla niego wciąż pozostawała otwartą księgą.

Momentami naprawdę ją to denerwowało, ponieważ nie była w stanie ukryć przed nim dosłownie niczego. Wiedział kiedy była zdenerwowana, kiedy się czegoś bała, kiedy czuła się niepewna. Z czasem jednak nauczyła się doceniać to, że ma obok siebie kogoś kto zna ją aż tak dobrze.

Maerin zawsze był w stanie ją uspokoić i pocieszyć, odwrócić jej uwagę od tego co ją dręczyło, bez względu na okoliczności. Widział każdą najdrobniejszą szczelinę w jej mentalnej zbroi i chronił ją, nie pozwalając by komuś z ich otoczenia choćby przeszło przez myśl, że ich władczyni nie jest tak mocnym i pewnym oparciem jak powinna być. Dzięki temu czuła się naprawdę bezpieczna.

– Znasz mnie lepiej niż ja sama siebie. – Przyznała cicho.

Wzięła nieco głębszy oddech, skupiając się na cieple jego ręki i mocnym uścisku na swojej dłoni. Nia uśmiechnęła się do niej pocieszająco, głaszcząc ją po włosach tak jak to robiła kiedy były jeszcze dziećmi.

– Maerin ma rację, Lorelei. Wszystko będzie dobrze, bo ani przez moment nie zostaniesz z tym sama. Razem przetrwaliśmy wojnę. Żałobę po naszych rodzicach również. Razem dajemy radę przeżyć kilka godzin biadolenia szlachciców podczas audiencji. – Parsknięcie, które wyrwało się z ust Lorelei było niezbyt królewskie, ale dla bliźniąt stanowiło nieomylny znak, że udało im się wyrwać przyjaciółkę z sieci czarnych scenariuszy jakie tworzyła w swoim umyśle.

– Oczywiście, że ma rację. Oboje macie. Jesteśmy w tym razem i nie damy się. Regain jeszcze pożałuje, że postanowił z nami zadrzeć.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: May 04 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Tortured by marriage Where stories live. Discover now