Rozdział 12

11 1 0
                                    

Zaprowadzili mnie do niewielkiego, jednopiętrowego, drewnianego domu, gdzie na podłodze zaraz przy wejściu leżały moje rzeczy. Ponadto prawie całe wolne miejsce w głównej izbie zajmowały skrzynki z ziołami leczniczymi i naczyniami na leki, a także z regałami i paleniskiem. Pewnie była to stara apteka. Wszystko było zakurzone, nie miałam pojęcia jak długo musieli obywać się bez medyka. I ilu ludzi musiało już umrzeć z powodu braku jednego człowieka.

Może ta częściowa wolność wcale nie była taka zła. Jeśli tylko to nie Aillard będzie wspomnianą przez Cole'a eskortą.

- Po południu masz przyjść do szpitala. - Cole przywołał do siebie jednego ze swoich żołnierzy. - Wspominałem o eskorcie. Poznaj Finna. A teraz zabieraj się do roboty.

Cole wyszedł, zostawiając mnie z Finnem - wysokim blondynem, który jak na moje oko był niewiele starszy ode mnie. Był szeroki w barkach, na pewno silny. Nie wyglądał na tak nieprzyjemnego jak Aillard, ale nie mogłam zapominać, że należał zapewne do oddziału człowieka, który mnie porwał. W innych okolicznościach może bym i dłużej mu się przyjrzała i... nieważne.

Tylko, że on wpatrywał się we mnie. Mimowolnie dotknęłam dłonią policzka i podbitego oka - dwa dni wcześniej przez Aillarda. Musiałam wyglądać okropnie, gdy dodało się do tego mój rozwalający się warkocz i przeciętą wargę - także pięścią Aillarda. Czy raczej jego sygnetem.

- Cudownie. - Mruknęłam, unikając przenikliwego wzroku niesamowicie niebieskich oczu mojego strażnika, a gdy przeczesał palcami swoje ciemno blond falowane włosy, ja chwyciłam pierwszą skrzynkę, krzywiąc się ze zmęczenia.

Nie miałam zielonego pojęcia, jak niby miałam uciec, bo młody mężczyzna cały czas mnie obserwował. Czułam na plecach jego wzrok, jak uważnie śledzi każdy mój ruch. Jeśli nie miało się to zmienić, utknę tu na dobre. Może w nocy, jak zaśnie, uda mi się pozbawić go przytomności i uciec.

- Daj, pomogę ci. - Finn chciał przejąć ode mnie zioła, ale odwróciłam się od niego, mimowolnie się wzdrygając, gdy jego dłoń dotknęła przypadkiem mojego ramienia. Wiedziałam, że zauważył, więc zanim zdążył to jakkolwiek skomentować, powiedziałam:

- Poradzę sobie. - Postawiłam skrzynkę na stole i wzięłam kilka słoików z suszonymi liśćmi, które wyglądały jak ziele cea.

Rozpoznałam w nim wcześniej żołnierza, który często pojawiał się w szpitalu i odwiedzał jednego z pacjentów, sprawdzając jak się czuł i czy niczego nie potrzebował. Nie przypominał w żadnym stopniu bezwzględnego Aillarda czy chłodnego do przesady Cole'a. Było w nim coś... dobrego. Ale najpewniej i tak się myliłam. Żaden żołnierz nie był dobry.

- Jak masz na imię? - Jego głos dobiegł mnie od tyłu, z prawej strony, więc pewnie nadal stał przy regałach i skrzyniach.

- Alya. - Rzuciłam, zanim zdążyłam ugryźć się w język i zła na samą siebie, dodałam: - Ale co cię to niby obchodzi? - Chwyciłam kolejną skrzynkę i położyłam ją obok pierwszej.

- Może jednak ci pomogę. - Chwycił na raz dwie skrzynie i przesunął je pod ścianę koło stołu.

- Dobrze wiesz, że nie musisz. - Powiedziałam.

Zmierzyłam go uważnym spojrzeniem, jak podwinął rękawy koszuli i chwycił kolejne dwie skrzynie. Spojrzał na mnie, gdy odstawił słoiki i wyprostował się.

- Wiem, że to może nieistotne, ale nalegałem, żeby Cole cię wypuścił. - Powiedział cicho, znów wpatrując się w wielkiego siniaka pod moim prawym okiem. Patrzył mi w oczy, a we mnie coś drgnęło, gdy rozpoznałam to coś, co malowało się na jego twarzy.

We could have had it allWhere stories live. Discover now