Rozdział 5

14 2 0
                                    

Dotarłam do domu po zdecydowanie zbyt długim czasie. Spacer, mimo, że niewymagający, wlókł mi się w czasie jak nic innego, a świadomość, że gdybym poleciała, poszłoby o wiele szybciej, dobijała mnie nad wyraz mocno dzisiaj. Ale nie mogłam przecież przelecieć tych kilku kilometrów. Musiałam się męczyć, bo nikt nie mógł zobaczyć moich skrzydeł. Doprowadzało mnie to do furii.

Jak tylko weszłam do środka, zaczęłam pakować swoje rzeczy. Nawet się nie przebrałam, mając wrażenie, że jeśli choć chwilę dłużej niż to konieczne spędzę w tym domu, to już nigdy się stąd nie wydostanę. Było to irracjonalne, ale naprawdę miałam wrażenie, że w każdej chwili przez drzwi wejdzie Cassian, z jakiegoś powodu jednak oddelegowany do pozostania w mieście. I że wtedy musiałabym przechodzić Przesilenie z nim. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że czas, w którym będę tak bezbronna i osłabiona miałabym spędzić z nim.

Ból w plecach znowu się odezwał, przypominając mi o tym, że moje skrzydła nie wytrzymają dłużej schowane. A gdy tylko pomyślałam o tym, że sporą część drogi do domu w górach też musiałam pokonać pieszo, poczułam bezsilną złość.

Mojemu stanowi emocjonalnemu i poddenerwowaniu wcale nie pomogła wiadomość, którą otrzymałam od Cassiana w momencie, w którym miałam już wychodzić z domu. Dowódca wydał rozkaz, że wylatujemy dopiero jutro o świcie. Wrócę do domu na kolację.

Zazgrzytałam zębami i ze złością, na którą mogłam sobie jeszcze pozwolić, cisnęłam workiem na podłogę, nie mogąc powstrzymać łez. Aż do tej chwili nie byłam świadoma jak bardzo już zdążyłam uczepić się wizji dwutygodniowej wolności. A teraz, gdy miała być skrócona o te jedną noc, czułam się, jakbym została pozbawiona czegoś, co miało być tylko moje. I jakby świat śmiał mi się w twarz, przypominając mi, że ta wolność była jedynie ułudą. I że to nie ja decydowałam.

...

Nadszedł w końcu wieczór, a ja zdążyłam się uspokoić i przygotować kolację. Wcześniej spakowałam także mojego Obiecanego, bo widocznie nie miał zamiaru zrobić tego sam. Miałam wyruszyć podobnie jak Cassian, następnego dnia o świcie i musiałam wstać wcześnie. On zresztą także, a nadal go nigdzie nie było. Z goryczą pomyślałam, jaka kłótnia mnie czeka, gdy w końcu łaskawie się pojawi, spóźniony jak zwykle, a na stole będzie stać wystygnięta kolacja.

Nakryłam do stołu i postawiłam garnek z potrawką na stole. Wytarłam ręce w lniany ręcznik i wyjrzałam za okno. Na dworze było już całkowicie ciemno, a jego nadal nigdzie nie było. Nieprzyjemne uczucie coraz bardziej we mnie osiadało, a żołądek skręcał mi się z głodu.

Zaczekałam kolejną godzinę, po czym stwierdziłam, że zaspokojenie mojego głodu warte było zaryzykowania awantury, z powodu tego, że zjadłam bez niego.

Zjadłam więc kolację samotnie, zdążyłam także pozmywać i ogarnąć główną izbę. Cassiana nadal nigdzie nie było. Zapomniał? Czy tak zajęty był czymś innym, że kompletnie przestałam go obchodzić?

Gdy upłynęło kolejne pół godziny, przebrałam się w koszulę nocną i zaczęłam przygotowywać się do snu. Nadal nie przyszedł, a ja nie mogłam otrząsnąć się z wrażenia, że wiedziałam, gdzie mógł być. Nie byłby to pierwszy raz, zapewne także nie ostatni, gdy wróci do domu pachnąc duszącymi perfumami i z nie do końca startymi z ciała śladami szminki.

Położyłam się w końcu do łóżka, próbując pamiętać, że czekały mnie całe dwa tygodnie bez niego. Dwa tygodnie wolności i spokoju. Dwa tygodnie bez jego bezustannych prób przekroczenia tej niewidzialnej granicy, która dzięki Bogu nadal nas dzieliła.

Nie wiem kiedy w końcu zasnęłam, ale był środek nocy, gdy obudziły mnie śmiechy dochodzące sprzed domu i otwierające się drzwi. Usiadłam na łóżku i kiedy moje oczy przyzwyczaiły się do mroku rozświetlonego tylko słabym światłem księżyca, zobaczyłam zataczającego się Cassiana.

W wymiętej, rozwiązanej koszuli i rozpiętym pasku od spodni.

Nie odezwałam się, gdy trzasnął za sobą drzwiami i zaczął iść w kierunku łóżka. Strach ścisnął mnie za gardło, gdy ściągnął koszulę i rzucił ją na podłogę. Wszedł na łóżko, jego mętny wzrok w końcu mnie odnalazł - przyszpiloną do ściany jego jednoznacznym spojrzeniem.

- Alya... - powiedział zachrypniętym głosem. Odgarnął mi włosy z twarzy, a ja odwróciłam twarz, czując jak serce wali mi coraz mocniej. Ze strachu, ze złości i tego wszystkiego, co czułam.

Czułam od niego alkohol i damskie, mocne perfumy. Dokładnie tak, jak podejrzewałam. Na jego klatce piersiowej dostrzegłam czerwone ślady damskiego barwidła do ust. Zaschło mi w gardle, gdy zauważył w co się wpatrywałam i cały aż zesztywniał.

- Cassian... - wyszeptałam, a on warknął, chwytając mnie za podbródek.

- Nie, Alyo. - Warknął, zbliżając się do mnie, zadając mi ból. - Zamilkniesz teraz. I ani teraz ani nigdy później nie powiesz na ten temat ani słowa. - Jego wzrok odebrał mi dech. Tak samo jak dotyk jego dłoni na mojej twarzy i odkrytych ramionach. - Nie masz prawa mieć żadnych pretensji, że u kogoś innego szukam tego, co ty powinnaś mi już dawno dać, Alyo.

Puścił mnie i położył się, a kiedy ja nie poszłam w jego ślady, z powrotem się podniósł, wściekłość napędzająca każdy jego ruch, chwycił mnie za szyję i zmusił do położenia się tuż obok niego. Nadal zaciskając palce na mojej szyi, zbliżył swoją twarz do mojej i powiedział:

- Czy dotarło?

- T...tak. - Wykrztusiłam, a on mnie puścił.

Ale jak tylko zamknęłam oczy, poczułam jak przyciąga mnie do siebie i boleśnie zaciska palce na moim biodrze. Poczułam jak po policzkach spływają mi łzy, ale nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, gdy Cassian w końcu zasnął, a jego oddech na moim karku nie pozwalał mi zapomnieć o tym, co się stało.

We could have had it allWhere stories live. Discover now