Rozdział 33 Trzy serca. Część I

38 3 24
                                    

– No doprawdy, doprawdy! – Pan Lulek kręcił głową. – W tym wieku panienki powinny już wiedzieć, że na smoki nie idzie się ot, tak, jak na grzyby. A i grzyby bywają niebezpieczne!

Nie sądziłam, że moje pierwsze spotkanie z wielkimi, dumnymi gadami zakończy się wysłuchiwaniem tego typu uwag. Przypuszczałam, że raczej będę musiała rozstać się z życiem. I bardzo tego nie chciałam. Kiedy swoim okrzykiem próbowałam zatrzymać atak płomiennego smoka, nie olśniło mnie i nie przypomniałam sobie najpotrzebniejszego słowa ze smoczej mowy. Nigdy go nie znałam. Odezwałam się w języku szczurów.

A smok zareagował. Co prawda nie odpowiedział mi – mówił do siebie, może również do swojego towarzysza.

– Próbowałem komunikować się z ich smoczą jaźnią – wyjaśnił mi potem Szakłak. – Nie pomyślałem, że w powrocie do siebie mogłoby im pomóc coś takiego...

Na końcu języka miałam, że przecież Piołun też prosił, aby mówić do niego, gdy zmienił się w wielkiego wilka i niósł mnie na swoim grzbiecie. A wtedy nie wymagał ode mnie konwersacji w wilczym języku. Przypomniałam sobie jednak, że miałam nie wspominać o jego przemianie podczas drogi do Lazurowego Ula. Najpewniej dostałby solidną reprymendę. Przepoczwarzanie się w zwierzęta, zwłaszcza na dłużej, groziło zatraceniem swojej zwykłej jaźni. Nie było łatwo wrócić potem do pierwotnej postaci.

Teraz przed oczyma miałam żywy dowód potwierdzający tę zasadę.

– Dlaczego, dlaczego? – popiskiwał smok. – Czemu gadasz jak my?

Ten absurdalnie wysoki, dziecięcy głosik nie licytował z majestatem pięciometrowego gada pokrytego twardą jak stal łuską. A cała sytuacja przypominała teatrzyk kukiełkowy, w którym zmęczony artysta, operujący dwiema lalkami, zapomina, że wypowiadana kwestia nie należy do kwiatowej wróżki, tylko brodatego oberżysty.

Smok potrząsał głową i nerwowo ruszał nozdrzami. Obwąchiwał mnie. W pewnym momencie wysunął ozór – śmiesznie różowy, rozwidlony na końcach, choć dość mięsisty, a na pewno nie tak cienki jak język żmii (albo Szafirka). Wtedy akurat nie bałam się zbytnio. Wiedziałam, że u węży i jaszczurek język jest powiązany z narządem węchu. Ale najwyraźniej smok miał dość niuchania.

Na policzku poczułam lepkie, chropowate ciepło. Tak. On polizał mnie po twarzy. Czasami robił tak chart Oleandra. A mój brat wołał wtedy „Harcik, zostaw, fuj"! Zgadza się, naprawdę nazwał swojego charta Hart. Przy Harciku wiedziałam, że to objaw sympatii, ale w wypadku smoka... prędzej sprawdzał, czy jestem smaczna.

Jak wkrótce miałam usłyszeć, żadna z moich hipotez się nie potwierdziła. Smok liznął mnie jeszcze raz. Całą twarz miałam w smoczej ślinie i następne kilka minut wycierałam ją tym rękawem tuniki, który jeszcze mi został. Rzęsy, brwi i część włosów pokryła lepka, szybko zasychająca maź.

– Nie schodzi! – pisnął. – U mojej nie schodzi!

– U tamtej dwójki też nie – odpowiedział trochę spokojniejszy, choć niewiele niższy głosik.

A ja odetchnęłam z ulgą. Wciąż nie wiedziałam, co się stało z Pokrzywą i Krotonem – smok stał zbyt blisko i zasłaniał mi pole widzenia – ale zdążyłam wywnioskować, że moje rodzeństwo jest póki co bezpieczne. A przynajmniej całe. Skoro obie bestie najbardziej zafrasowała nasza ciemna karnacja...

– Rety, rety, rety! Jakie śmieszne! – emocjonował się płomienny smok. Zamachał nawet skrzydłami, ale po chwili syknął z bólu. Jego pysk chodził w górę i w dół, zwierzę mrużyło oczy i wpatrywało się tak intensywnie, jakby chciało przewiercić mnie wzrokiem. – Masz takie brązowe łatki?

Odtrutka na szczury Tom I Królewna wśród skorpionówWhere stories live. Discover now