1

11 3 0
                                    

Nie żyję. Umarłem. Z własnej woli. Nie popełniłem samobójstwa. Oddałem życie za pierwszą i prawdziwą miłość mojego życia. Jak doszło do tego wszystkiego i od czego zacząłem? Opowiem wam właśnie teraz...

Jako małe dziecko nie przywiązywałem dużej uwagi do otaczającego mnie świata. Pielucha, bajka i mata edukacyjna pełna pluszaków mi wystarczyły. Nie wystarczyło mi natomiast moich ojców. Jednego uważam za swojego jedynego ojca. Drugi nazywany jest mianem ojca, bo ktoś mi tak powiedział, że nim jest. Paranoja, co nie? Ale i tak muszę żyć tak jak do tej pory. Pełen tajemnic i zamknięty w sobie.

Ludzie. Nie cierpię ich. Są okropni. Tacy brutalni. Brzydzę się nimi. Zabijamy zwierzęta, by zaspokoić swoje pragnienia kulinarne. To jest okropne. Postawiliście kiedyś siebie na miejscu tych biednych zwierząt? No chyba nie. Jestem wegetarianinem. Nie chcę czuć odpowiedzialności za krzywdy wyrządzane tym stworzeniom. Co one nam zrobiły? Nic! W tym problem. Ludzie tego nie rozumieją.

Korytarz pełen ludzi. Jak codziennie. Z tego powodu, tak jak codziennie zamykam się w sobie i z nikim nie rozmawiam. Najgorsi to są chłopcy z drużyny rugby. Są ode mnie wyssi o dwie głowy i szersi co najmniej o trzy razy. Tacy napakowani. I te żyły na ich przedramionach. Ugh. Okropne. Jeden z nich właśnie obściskiwał się z jedną z cheerleaderek akurat na mojej szafce.

-Przepraszam?-Zacząłem cicho i niepewnie.-Przepraszam?! Możecie migdalić się na szafce kogoś innego?

-Tak się składa, że nie. A teraz odpapoerkuj się od nas i idź grzecznie na lekcję. Papa.

Stałem tam i patrzyłem z obrzydzeniem na ich gody. Obrzydzenie sięgało zenitu. Byłem gotów zwrócić śniadanie, które zjadłem przed wyjściem. Szczęście, że zaraz go tu nie będzie. Po tym roku kończy szkołę. Do wakacji zostały ze dwa miesiące. Nie mogę się doczekać całych dni z nożyczkami przy przedramionach.

-Coś nie dotarło? Powtórzyć coś, młody?-Spytał z kpiarskim uśmieszkiem rugbista.

-Tak się składa, że tak. Nie usłyszałem jak mówisz, że zabierzesz swoje dupsko z mojej szafki.

Kolo chyba nie wytrzymał. Odsunął delikatnie swoją gołębicę i przyszpulił mnie do ściany. Trzymał mnie pod pachami. Wisiałem nad podłogą jakieś pół metra nad nią. Cała szkołą się na nas gapiła. "Nie macie nic kepszego do roboty?"-spytałem sam siebie w myślach, patrząc na szkolnych gapiów.

Przełożył jedną rękę, by złapać mnie za kołnierz koszuli szkolnego mundurka. Drugą, teraz już wolną dłoń zwinął w pięść i uderzył mnie z całej siły w twarz. Poczułem tylko tępy bół na twarzy i silny dotyk z podłogą. Bordowa ciecz Kapała kropelka po kropelce na podłogę, tworząc kałużę. Ręce mi drżały. Cały sweter zalany był krwią, a uczniowie dalej się na mnie patrzyli. W tym momencie straciłem kompletnie wiarę w rasę ludzką. Nikt nie podszedł i nie pomógł nawet wstać.

Wstałem na drżących nogach i złapałem się za krwawiący nos i łuk brwiowy. Udałem się do pielęgniarki mieszczącej się na końcu korytarza. Nie dotarłem nawet do połowy drogiz gdyż zasłabłem i zsunąłem się po ścianie i usiadłem na podłodze. Krew ciekła strumieniami, brudząc przy tym sweter, kołnierz koszuli i moją twarz. Obok przechodził rugbista ze swoją zabawką. On uklęknął przede mną i uśmiechnął się do mnie udawanym uśmiechem. Przechylił głowę na bok i rzekł:

-Wiesz co? Teraz to nawet szkoda mi mojej pięści. Musiała dotknąć takiego gnoma jak ty.

Wstał i odszedł bez słowa. Dzwonek ogłaszający koniec lekcji zadzwonił, a ja dalej siedziałem oparty plecami o ścianę. Krew dalej się lała. Mi to nie przeszkadzało. Ciekawe doświadczenie. Krew na dłoniach i połowie twarzy uspokoiła mnie. Zamknąłem oczy i wziąłem głęboki wdech. Nie musiałem iść do pielęgniarki. Ona przyszła do mnie.

Kwitnące serceWhere stories live. Discover now