Rozdział 22. Pierwsza rozpalona iskra

Start from the beginning
                                    

Testowałam jego cierpliwość, aż w końcu nie wytrzymał. Wyrwał mi potłuczone odłamki i rzucił w bok. Złapał za moje nadgarstki, podnosząc mnie z podłogi. Oparłam się plecami o blat i spojrzałam w jego brązowe tęczówki, które dziś znowu były takie mroczne i niedostępne dla światła. Patrzyliśmy sobie w oczy, nawet wtedy, gdy opatrzył mi zranioną skórę. Jakby robił to milion razy, a wzrok nie był mu do niczego potrzebny. Działał automatycznie, byłam pod wrażeniem jego umiejętności pielęgniarskich. Zwłaszcza, że chłopak nie uchodził za kogoś, kto mógłby mieć w tym wprawę. Bardziej on tej pomocy potrzebował, niż udzielał ją innym.

– Gapisz się – stwierdził, owijając bandażem moje palce. Tą czynność również wykonywał z niezwykłą starannością i maksymalną delikatnością.

– Raczej zastanawiam się czy przypadkiem nikt cię nie podmienił – odparłam, posłusznie wystawiając mu bliżej dłoń.

Parsknął sucho.

– Bo okazałem zwyczajny ludzki odruch? – spytał beznamiętnie, kończąc mnie opatrywać. – Od kiedy empatia jest zła?

– Ty nie bywasz empatyczny, Torres. A chęć pomocy innym u ciebie nie istnieje. Wybacz, jeśli cię uraziłam, ale nie możesz zaprzeczyć, że tak nie jest.

Przez ten cały czas, pokazywał tylko swoją zimną stronę z małymi przejawami tej ciepłej. Kreował się na kogoś, kto raczej nie interesował się czyimś dobrem, poza swoim. Może byłam zbyt oceniająca, ale miałam swoje powody.

– Nie znasz mnie w ogóle, Williams. – Odsunął się, a wraz z nim zniknął przyjemny dotyk, który przez zaledwie kilka sekund mnie parzył. – Gdyby było inaczej, wiedziałabyś, że ostatnią rzeczą, jaką chcę robić jest krzywdzenie bliskich mi osób z własnej woli.

Patrzyłam na jego plecy, gdy wychodził z pomieszczenia, czując się niesamowicie głupio. Mogłam trzymać język za zębami i nic nie mówić, a zamiast tego powiedziałam o kilka słów za dużo. Chyba na siłę próbowałam zrobić z niego bezuczuciowego dupka, chociaż w głębi siebie był kimś o wiele bardziej wartościowym i wrażliwszym. Przez jego stosunek do innych nie umiałam zobaczyć w nim osoby zmagającej się z własnymi demonami, lecz kogoś kto je tworzył.

Jednak czy czyny ludzi musiały być wyznacznikiem ich prawdziwego stosunku do świata?

~*~

Pierwszy gwizdek rozpoczął dwugodzinny trening drużyny koszykarskiej, która w tym roku miała powalczyć o złoto. Kibicowałam swojemu przyjacielowi, który nosił opaskę kapitańską. Ubrałam się specjalnie w niebiesko-żółte kolory, by wpasować się w barwy klubowe. Ellie machała flagą i co kilka minut wykrzykiwała imię swojego brata. Siedział z nami też Archie, na którego obecność szczególnie cieszyła się moja przyjaciółka. Momentami chciałam wstać i zostawić ich samych, bo to rosnące między nimi napięcie było niedozniesienia. Chłopak odbierał jej zaloty, ale sam nie wykonywał żadnych ruchów. To było, jak jakaś gra, w której nie chciałam uczestniczyć.

– Idę po coś do jedzenia – rzuciłam, gdy dziewczyna wyraźnie zaczęła się do niego przystawiać.

Zeszłam po schodkach trybun i przeszłam do stoisk gastronomicznych. Stanęłam przed tablicą z menu, czytając po kolei każdy z punktów. Nagle usłyszałam za sobą głośny chichot, który szczególnie zwrócił moją uwagę. Odwróciłam się nieznacznie, by nie wzbudzić niczyich podejrzeń. Alexander Torres całował namiętnie jakąś niską, szczupłą blondynkę, która wybuchała mocnym chichotem, gdy chłopak schodził pocałunkami na jej szyję. Stali oparci o ścianę między trybunami. Musiała należeć do grupy cheerleaderek, gdyż jej strój był taki sam, jak pozostałych dziewczyn. Nikt nie zwracał na nich uwagi, jakby to było zupełnie normalne. Patrzyłam w ich stronę nie mogąc przestać. Moje myśli kierowały się na bardzo złe tory. Przez kilka sekund poczułam zazdrość, że to nie ja byłam tą dziewczyną.

Night Of DestinyWhere stories live. Discover now