III

211 14 7
                                    

Błądziłam po terenie magicznej krainy już kilka godzin. Nagle jakąś niewidzialna siła wstąpiła w moje ciało i zaczęłam stawiać kroki przed siebie. Po kilkunastu minutach stałam na drewnianym moście i nie mogłam uwierzyć w to co właśnie zobaczyłam. W rzece płynącej pod drewnianą konstrukcją płynęła najprawdziwsza syrena.

Wędrowałam wzdłuż ścieżki po drodze mijając dziwne drzwi, opuszczone budowle i najróżniejsze stworzenia wyjęte wręcz z mitologii i baśni. Na horyzoncie zobaczyłam zarys dużego budynku. To musi być akademia. Dotarłam pod ogrodzenie i do moich uszu dotarły wesołe odgłosy rozmów. Postanowiłam, że przez kilka najbliższych dni nie będę się wychylać i będę przyglądać się temu wszystkiemu z cienia.

Zbliżała się noc, dlatego musiałam znaleźć sobie miejsce, w którym miałam spędzić noc. Na szczęście pogoda mi sprzyjała i było dosyć ciepło. Przypomniałam sobie pewną opuszczoną chatkę nieopodal, którą mijałam po drodze. Postanowiłam się tam udać.

Następnego ranka w drodze do akademii znalazłam wielką jabłoń, z której zerwałam dwa jabłka i prosiłam się nimi. Stanęłam przy murze i obserwowałam ich lekcję prowadzoną przez jakiegoś mężczyznę z brodą. Uczył ich czegoś o harmonii i empatii. Zaciekawiona przyglądałam się zmaganiom dzieci i zapamiętywałam wszystkie ich ruchy, aby móc je w spokoju później powtórzyć.

Kilka następnych dni przebiegało podobnie. Zdąrzyłam już zaznajomić się z mieszkańcami lasu, w którym zamieszkiwałam. Były to bardzo miłe i pomocne stwory. Pomogły mi udekorować nieco domek, by stał się bardziej przytulny. W zamian ja również zaoferowałam, że mogę im w czymś pomóc.

Spacerowałam nieopodal mojego domku, gdy nagle dostrzegłam krwawiące ciało leżące pod starym dębem. Ostrożnie podeszłam do mezczy, sprawdziłam czy oddycha. Oddycha, ale jest nieprzytomny. Postanowiłam zabrać nieznajomego do domu i udzielić mu pierwszej pomocy, na jaką mogłam liczyć w tej krainie. Delikanie i ostrożnie podniosłam tajemniczego jegomościa i zarzuciłam  sobie na plecy, by łatwiej móc go przetransportować.

Z lekkim trudem po kilkunastu minutach dotarliśmy na miejsce.
Położyłam go na moim łóżku i sprawdziłam dokładniej jego stan zdrowia. Krwawił w kilku miejscach, ale rany nie były na tyle głębokie, by wymagały szycia. Udałam się do spiżarni i wzięłam karton, który zaniosłam do kuchni. W metalowym czajniku zagotowałam wodę, a z kartonu wyjęłam kilka torebeczek z ziołami. Do wrzącej wody wyspałam po trochu z każdej wyjętej torebki. Zamieszkałam wszystko powoli do uzyskania jednolitej konsystencji.

W głowie dziękowałam elfowi, który nauczył mnie kiedyś  przyrządzać tą leczniczą maź i podarował zioła. Mikstura musiała odparować i zgęstnieć, co potrwa jeszcze około pół godziny.

Inna bajkaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz