35 3 0
                                    

Pani Perry siedziała przy biurku w jednym z pustych pokoi w bursie, który na dzisiejszą noc miał zająć jej syn. Przecierała ręką oczy opuchnięte od płaczu, gdy do pomieszczenia wpadł zapłakany Neil wciąż ubrany w kostium Puka, a za nim wszedł wściekły pan Perry .

- Przestań natychmiast zachowywać się jak dziecko. Jutro opuszczasz Akademię Weltona czy tego chcesz czy nie.

- Ale ojcze... - zaczął zrozpaczony Neil, lecz ojciec przerwał mu natyczmiast.

- Nie ma żadnego „ale" synu. Przenosimy Cię do Akademii Wojskowej Bradena. Tam, zdyscyplinują Cię wreszcie i nie pozwolą Ci na takie wygłupy jak teatr! – krzyknął Pan Perry zrywając z głowy chłopca wieniec Puka i rzucając go na ziemię. – Masz możliwości, o których Ci się nawet nie śniło, a ja nie pozwolę Ci ich zmarnować – zakończył kłótnię mężczyzna, wychodząc z pokoju i trzaskając drzwiami.

Matka Neila zwróciła swój zmęczony wzrok na syna. Otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale zrezygnowała z tego pomysłu i wyszła za mężem.

Neil został sam, zupełnie wyczerpany rozpaczą, pragnąc czyjejś bliskość. A tak właściwie to bliskości konkretnej osoby...


𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷


Wracając z groty z resztą kandydatów „Stowarzyszenia umarłych poetów" Anderson nie mógł skupić się na recytowanych wierszach. Spotkanie wydawało mu się puste bez Neila, który zawsze je ożywiał. Myśli chłopca wciąż krążyły wokół przyjaciela, którego brak odczuwali wszyscy.

Z nieba zaczęły spadać płatki śniegu, gdy uczniowie dotarli do muru Akademii, tego samego, na którym kiedyś siedział chłopak w swoje urodziny...

              Tood na widok muru i wspomnienia, które powróciło do niego nagle, i wypełniło go przyjemnym uczuciem ciepła, zdał sobie sprawę z czegoś co jego serce wiedziało już od długiego czasu...


𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷


Podczas gdy przyjaciele Neila czcili w grocie jego sukces, on siedział samotnie na łóżku, w tym obcym pokoju i pustym wzrokiem wpatrywał się w ścianę przed sobą. W jednej godzinie opuściła go pasja, energia i nadzieja. Na jego pobladłej twarzy nie malowało się żadne uczucie. Wydawało mu się, że jest pustą muszlą, którą za chwilę zgniecie ciężar coraz gęściej sypiącego śniegu.

Wstał, podniósł wieniec Puka z podłogi, przejechał palcami po jego czerwonych owocach i opuścił pokój.


𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷𖧷



Wielkie płaty śniegu wciąż padały. Kandydaci „Stowarzyszenia umarłych poetów" w większości spali w swoich pokojach, w bursie Akademii Weltona – miejsca, które w założeniu miało kształcić chłopców i pomóc im osiągnąć sukces w życiu, jeśli będą przestrzegać Czterech Filarów, na których opierała się ta instytucja.  Lecz czy aby na pewno szkoła ta spełniała ten cel?

Tood był sam, w ciemnym pokoju, a Morfeusz nie kwapił się, by porwać go w swoje objęcia. Wzrok chłopca co chwila uciekał w kierunku pustego łózka, stojącego obok, a jego myśli zaprzątała postać zielonego Puka. Gdy tak leżał, ogarnęło go niezwane mu dotąd, nieprzyjemne uczucie. Kierowany przeczuciem wstał i skierował swe kroki w kierunku wieży obserwacyjnej – najwyższego punktu akademika.

Kiedy dotarł na miejsce ujrzał postać, w znajomym, szekspirowskim wieńcu, która balansowała niebezpiecznie na krawędzi barierki. Przerażony, nie zastanawiając się ani chwili pobiegł ku niej i w ostatniej chwili przeciągnął na bezpieczną stronę barierki. Stał, i nie mogąc uspokoić kołaczącego serca, obserwował dobrze znaną mu postać, która w tym momencie wydawała mu się inna. Lustrował wzrokiem jego twarz, brązowe, zapłakane oczy, zmierzwione od wiatru włosy. Zatrzymał spojrzenie na jego ustach i nie kierując się rozsądkiem, a sercem siedemnastoletniego chłopca, zbliżył się do przyjaciela i złączył ich usta w delikatnym pocałunku.

Z tą chwilą, do życia chłopców powróciły kolory, które dawno temu zostały wytarte...

And i will bring back the colours I dead poets societyWhere stories live. Discover now