32 2 2
                                    

        Przyglądał się swojej ranie w lustrze nieco zniesmaczony

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

        Przyglądał się swojej ranie w lustrze nieco zniesmaczony. Jeszcze tak mocno żaden cholem go nie uszkodził; blizna do końca życia gwarantowana, choć dziura na wylot została fachowo zaszyta, więc może nie będzie aż tak tragicznie.
        Spojrzał na siebie, na nieskażoną bliznami twarz, w niebieskie oczy odziedziczone po ojcu. Nie tylko kolor tęczówek chciał mieć po nim, po swoim autorytecie i wielkim Łowcy, dla którego zdobył tron. Chciał być powodem do dumy, przykładem dla innych, kimś, kto będzie wspominany, gdy młodym Łowcom przypominana będzie ich historia. Pamiętał, jak szczycił się tym, że ma tak zdolnego i sławnego tatę. Harrier był odważny, walczył jak mało kto, a ruchy cholemów przewidywał, jakby faktycznie widział przyszłość. Ludzie go podziwiali i chcieli, żeby to właśnie on objął władzę.
        Widział w sobie swojego ojca. Z wiekiem zaczął bardziej go przypominać — rysy twarzy niemal identyczne; gdy się uśmiechał, stawał się jego kopią, odbiciem. Po latach treningu wyrobił sobie masę mięśniową, zrobił się zdecydowanie większy, miał szersze barki, a i tak daleko mu było do innych Łowców-byczków; kobiety piszczały na widok ich bicepsów większych od głów. Jaya coś takiego nie kręciło i za żadne skarby nie chciałby doprowadzić swoje ciało do takiego stanu. Teraz był w jego mniemaniu idealny, a fakt, że przyciągał wzrok, upewniał go w tym.
        — Skończ już się podziwiać, narcyzie — usłyszał za plecami głos siostry.
        — Jeszcze chwila — odparł i obrócił się, by przyjrzeć się ranie z tyłu. Skrzywił się na jej widok. Wyglądała gorzej. — Że takie małe coś mnie tak urządziło — westchnął.
        — I teraz masz szlaban na polowania.
        — Tymczasowo — dodał i zaczął zakładać koszulkę, powoli, bo każdy gwałtowny ruch bolał jak diabli. — Nie mogę się rozleniwić. Jak tylko Vireo pojawi się w zasięgu mojego ostrza, skrócę go o głowę.
        — Tego ostrza, co pękło jak patyk?
        Jay spojrzał na Blue spod byka.
        — Tydzień przeleżałem w łóżku, nikt nie mógł iść z nim do kowala?
        — Rodzice powiedzieli, że to ty masz się tym zająć. I pokryjesz wszystkie koszta.
        — A Tetra? Oddałbym mu.
        Blue pokręciła głową, więc mężczyzna nie musiał o nic więcej pytać. To było oczywiste, że Tetrao nie ośmieli się sprzeciwić ich rodzicom.
        Jay naciągnął ciężkie buty na stopy i po chwili wyszedł z domu w towarzystwie siostry, która nalegała, by z nim pójść. Po tylu latach nadal wolała wychodzić do miasta z bratem. Nieważne, czy to była okolica Łowców, czy śmiertelników.

        Po drodze spotkali Tetrao, co zdecydowanie nie było kwestią przypadku. Blue wspominała, że kręcił się pod ich domem, ale nie chciał wchodzić. Jay przywitał się z nim ciepło, a za chwilę zganił, że odwiedził go zaledwie trzy razy, kiedy przez tydzień konał w swoim pokoju. W odpowiedzi dostał jedynie uśmiech przyjaciela i stwierdzenie, że przesadza.
        Prawie Tetra klepnął go w ramię, ale brunet sprawnie uniknął dłoni lecącej w jego stronę. Podejrzewał, że to by wystarczyło, by padł z bólu na ziemię, więc wolał uniknąć ewentualnej powtórki z rozrywki. Niestety Łowcy nie regenerowali się z nadnaturalną prędkością.

        Dotarli do centrum miasta w dziesięć minut szybkim spacerkiem. Tego dnia było wyjątkowo tłoczno, ale tłum nie przeszkodził w lokalizowaniu ulubionego stoiska Jaya.
        — Myślałam, że szukamy kowala — odezwała się Blue, kiedy jej brat zaczął przyglądać się kawałkom mięsa drobiowego na patyku.
        — Na głodnego do kowala nie pójdę. Będzie mi głowę suszyć, a ja zacznę mu pyskować i zażyczy sobie więcej złota niż zwykle.
        — Albo odmówi zlecenia — burknął Tetra.
        — A to akurat jest niemożliwe. Tego poproszę. — Wskazał palcem na szaszłyka. — Tylko u mnie może tyle zarobić. Łasy na złoto staruszek, ale kuć potrafi jak mało kto.
        W tej samej chwili dostrzegł w oddali znajomy dach. Dach najwybitniejszego kowala w historii Zachodniego Klanu Łowców, a pod nim, jak zwykle, tłum, bo miejsce pracy było także pewnego rodzaju widowiskiem. Jedynie krzeseł brakowało, by stanowisko stało się teatralną sceną. Jednak to nie kucie żelaza przyniosło taki efekt, a sam kowal, który był jednym z ciekawszych gawędziarzy.
        — Używanie klejnotów podarowanych przez stwórcę nie było łatwym zadaniem — powiedział kowal, wyciągając roztopione żelazo z pieca. Był starszym mężczyzną z siwą głową i twarzą pokrytą zmarszczkami, bruzdami i wieloletnimi bliznami. — Były w kształcie łusek, które łowcy musieli trzymać w dłoni. Gładkie i tnące niczym nóż kartkę papieru. Wyobraźcie to sobie — zwrócił się do publiczności. — Łowca, by zabić cholema, musiał zbliżyć się do niego na niebywałą odległość. Wbicie klejnotu w serce cholema graniczyło z cudem. Wraz z łuską w ciało kreatury musiała wejść cała dłoń, a nierzadko zanurzało się w nie całą rękę po łokieć albo bark! Łowcy ginęli w walkach z cholemami i przeklinano stwórcę, bo dał im tak bezużyteczny przedmiot. Wielu chciało zrezygnować, bo bardziej zależało im na własnym życiu niż na bezpieczeństwu śmiertelników. A później...
        — Jeden z łowców zaryzykował i przetopił klejnoty — odezwał się Jay, który znalazł się w tłumie ze swoimi towarzyszami.
        Kowal uśmiechnął się i skinął głową.
        — W tamtych czasach każdy klan miał tylko dziesięć klejnotów — kontynuował, nie spuszczając z niego wzroku. — Łowca imieniem Anthus ukradł jeden z nich i w tajemnicy wtopił je w sztylet. Nikt wcześniej nie odważył się tego zrobić, obawiając się, że kamienie stracą swoje właściwości. Gdy pozostali się o tym dowiedzieli, chcieli skazać go na śmierć, bo zbezcześcił święty klejnot... Wiesz, co było dalej, następco?
        Jay skrzyżował ręce na piersiach i ciężko westchnął. To nie była jedna z jego ulubionych historii.
        — Zamordowano go, nie dając szansy na wyjaśnienia. Uznali go za zdrajcę, a potem okazało się, że sztylet działał. Od tamtej pory zaczęto eksperymentować na klejnotach, dzielono je, rozdrabniano w pył. Wystarczyła odrobina, by zwykły nóż stał się bronią na cholemy. O Anthusie zapomniano, jak gdyby nigdy nie istniał. Nikt nie chciał przyznać się do błędu. Gdyby nie jego rodzina, do dzisiaj nie wiedzielibyśmy, kto wpadł na ten genialny pomysł.
        Twarz kowala wyraźnie posmutniała. Uderzył kilka razy w żelazną bryłę, która zaczęła przypominać ostrze. Iskry spadały na ziemię i znikały w piachu.
        — Wiesz, jaki z tego morał, chłopcze?
        Brunet przytaknął.
        — Łowcy to hipokryci.
        — Jay — upomniała go siostra.
        — Taka prawda — oburzył się. — Najpierw narzekają na stwórcę, że dał im śmieszną broń, a potem zabijają chłopaka, który dał im rozwiązanie pod nos.
        Pozostali Łowcy niechętnie musieli przyznać mu rację, bo przecież gdyby nie Anthus, pewnie nadal babraliby się we wnętrznościach cholemów, próbując dosięgnąć ich serc, a tak mieli do dyspozycji nie tylko długie miecze, ale i łuki, których strzały także miały w sobie lazurytowy pył. Kolejny odważny Łowca odkrył kopalnię tych niezwykłych kamieni, ale ten na śmierć skazany nie został. Całe szczęście.
        — To prawda — westchnął kowal. — Łowcy są takimi samymi hipokrytami jak śmiertelnicy. Właściwie niewiele się od siebie różnimy. Przyszedłeś naprawić pęknięty miecz?
        — Wieści szybko się rozchodzą — burknął i wyciągnął z pochwy część miecza z rękojeścią. Druga z trzaskiem wypadła na ziemię po przechyleniu futerału. — Zależy mi, byś zrobił go od zera. Dostarczę ci materiałów.
        Siwowłosy przyjrzał się broni ze zniesmaczeniem. Żaden miecz nie powinien skończyć w ten sposób. Wyglądał żałośnie, jakby właściciel nie potrafił się z nim obchodzić, lekceważył przeciwnika i wykonywał ruchy na oślep, raniąc tym ostrze.
        Jay wywrócił oczami, gdy dostrzegł oceniający wzrok staruszka. Miecz ma służyć do ataku i obrony. Oczywiście, że może się zniszczyć, to normalne.
        — To będzie kosztowało — powiedział kowal.
        — Czy zaszczyt stworzenia tego miecza na nowo nie jest wystarczającą zapłatą? — droczył się Łowca. — Materiały, które ci przyniosę, są niezwykle rzadkie i powierzam ci je w pełnym zaufaniu... Pięćset ci wystarczy?
        — Pięćset monet? — Splunął na ziemię. — Chyba kpisz. Tysiąc co najmniej.
        — W takim razie mogę dać czterysta.
        — Nie umiesz się targować, co?
        — Ostatecznie trzysta pięćdziesiąt.
        — Dobra, niech stracę. — Westchnął. — Może być te pięćset.
        — Idealnie. Razem z materiałami dostaniesz projekt.
        Kowal mruknął pod nosem i zabrał miecz wraz z futerałem.
        Jay uśmiechnął się zwycięsko i zostawił go samego. Samego ze swoją publiką, która przyglądała się ich rozmowie, nie bardzo rozumiejąc, co się wydarzyło. Czy syn Harriera jest naprawdę tak głupi, czy tylko udawał, by kowal się nad nim zlitował. Łowca nie zamierzał ich oświecać.

Łza Koszmaru [BL]Where stories live. Discover now