28 4 0
                                    

        Życie pełnoprawnego Łowcy było monotonne

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

        Życie pełnoprawnego Łowcy było monotonne. Wstać wcześnie, ruszyć na łowy i wrócić, by pójść spać i wyspać się na następny dzień, by mieć siły na kolejne walki. By jakoś przerwać tę stagnację, zwykle wychodziło się na chlanie, ale brano też udział w zawodach, gdzie przeciwnikiem nie były cholemy, ale inni Łowcy. Ta praktyka nie tylko dawała pole do popisu i atrakcję w postaci obstawiania zakładów, ale i była ciekawszym rozwiązaniem treningów. Jay nigdy nie wziął udziału w żadnej takiej zabawie, nie oglądał, nie zakładał się. Nie bawiło go to i wolał w tym czasie zajmować się czymś pożytecznym, czyli łapaniem koszmarów. Tetra wielokrotnie próbował go przekonać, by choć raz z nim poszedł, ale ten nigdy nie dał za wygraną.

        Czarnowłosy uwielbiał przesiadywać na dachach budynków. Może nie widział wszystkiego z lotu ptaka, ale taki widok też jak najbardziej mu odpowiadał. Mógł śledzić zarówno ludzi, jak i cholemy. Łudził się, że pewnego dnia dostrzeże swojego wroga. Nie spodziewał się jednak, że zobaczy coś znacznie gorszego, że po tylu latach będzie świadkiem ludzkiego grzechu. Bez udziału cholema. Jay wprawdzie wiedział, że i bez nich człowiek jest zdolny popełnić czyn haniebny z własnej woli, jednak żył przeświadczeniem, że to życie zmusza ich do takich, a nie innych rzeczy. Tak jak było w przypadku chłopaka, którego uratował przed samobójstwem. Jego ojciec bił swoją żonę, kiedy za dużo wypił, on też niejednokrotnie oberwał. Nigdy nie zagłębiał się w życie śmiertelników, ale podejrzewał, że alkoholicy też mają swoje ludzkie problemy, które próbują utopić w procentach. Łowca starał się usprawiedliwiać ludzi, to pomagało mu nie stracić swojego powołania. Zresztą zawsze w grę wchodził cholem, który mieszał w głowach, a w swoim krótkim jeszcze życiu nie widział zbyt wiele.

        Słońce dawno zniknęło za horyzontem, a niebo pokrył granat. Tego dnia żadna chmura nie przysłaniała gwiazd, a sierpowaty księżyc wisiał wysoko w towarzystwie wenus. Łowca siedział na dachu, opierając dłoń na zgiętym kolanie, druga noga swobodnie zwisała. Noc była wyjątkowo cicha, jednak z karczmy nieopodal słychać było gwar. Śmiertelnicy potrafili się bawić o każdej porze dnia.

        Nagły wrzask rozbudził już przysypiającego Łowcę. Otworzył szeroko oczy i dobył miecza, jeszcze zanim zlokalizował źródło dźwięku. Przebiegł na drugą stronę dachu, trzymając ostrze w gotowości, i spojrzał w dół. Młoda kobieta szarpała się z mężczyzną rosłej budowy; od razu było widać, że nie był trzeźwy, a jego dłoń uparcie próbowała podnieść suknię dziewczyny. Druga zaś trzymała jej nadgarstki za plecami. Osiłek docisnął swoją ofiarę do ściany i mimo wierzgania się, ta nie miała możliwości uciec. Jay próbował doszukać się cholema, który trzymałby się chłopa, ale nigdzie go nie dostrzegł. Zmarszczył czoło i zrobił krok do tyłu. Nie powinien mieszać się w ludzkie sprawy.
        — Pomocy! — krzyknęła kobieta łamiącym się w łzach głosem. — Błagam! Pomocy!
        — Stul pysk — warknął mężczyzna i na chwile zostawił sukienkę nowej zdobyczy, by rozpiąć rozporek spodni.
        Łowca nie mógł dłużej się przyglądać. Zeskoczył na ziemię, stając się widzialnym. Nie marnował czasu na słowa. Odepchnął niedoszłego gwałciciela na tyle mocno, że ten zatoczył się do tyłu i upadł, potykając się o własne nogi. Brunet podszedł do niego i przyłożył miecz do jego piersi, wbijając delikatnie ostrze w skórę. Koszulę szybko pokryła plama krwi. W oczach człowieka jawiło się przerażenie. Jay zacisnął zęby, zdając sobie sprawę, że nie może zabić śmiertelnika.
        — Jeśli jeszcze raz spróbujesz tknąć kogokolwiek, znajdę cię — zagroził i zabrał broń.
        Mężczyzna szybko pozbierał się z ziemi, nie odwracając wzroku od Łowcy. Dopiero gdy znalazł się wystarczająco daleko, zaczął biec, nie patrząc za siebie. Brunet poczuł lekką satysfakcję, ale coś podpowiadało mu, że byłaby większa, gdyby nie pozwolił osiłkowi uciec. Wziął głęboki oddech, spoglądając na oręż, którego końcówka umazana była krwią. Choć na pierwszy rzut oka przypominała czarną maź cholema, światło pochodni zdradziło jej prawdziwy, szkarłatny kolor.
        — Nic ci nie jest? — powiedział w końcu, odwracając się do kobiety.
        Ta jedynie pokręciła głową i upadła na kolana, ledwie trzymając się na nogach. Jay podbiegł do niej i chwycił pod ramię.
        — D-dziękuję — wyjąkała i odsunęła się od Łowcy. Wyraźnie nie chciała teraz czuć na sobie czyichś rąk.
        Jay cofnął się. Nietrudno było się domyślić, że jego bliskość mogła być w tym momencie niekomfortowa.
        — Powinnaś wrócić do domu, uspokoić się. Gdzie mieszkasz? Odprowadzę cię.
        — Nie trzeba. Poradzę sobie.
        Mężczyzna nie musiał zgadywać, jak bardzo jest roztrzęsiona. Nie zamierzał zostawiać jej samej, narażając tym samym na powtórkę z rozrywki.
        — Nalegam.
        — Dobrze — odpowiedziała po dłuższej chwili.

Łza Koszmaru [BL]Where stories live. Discover now