– Nie strzelaj! – Przerażenie ściska mu krtań. Nie podobają mi się jego gwałtowne ruchy, więc daję mu nauczkę. Szybki cios w brzuch trochę go uspakaja. – Ja nic nie wiem!

Wykonuję krok w przód, szarpię go za kołnierz okrycia. Gdy materiał się rozrywa, dostrzegam niewielką bliznę na szyi w kształcie symbolu nieskończoności.

– Gdzie jest Tony?! – Krzyczę potrząsając typem. – No mów!

– Nie wiem!

Kłamie. W jego oczach czai się zatajona prawda, która nieustanie ze mnie kpi. Wściekłość wzrasta, unoszę naładowaną broń i przyciskam ją do skroni faceta.

– Co oznacza symbol na twojej szyi? – Zadaję kolejne pytanie, ale wciąż nie chce współpracować.

– To blizna. – Duka po dłużej chwili.

– Ktoś ci ją wypalił. Tony? – Podsuwam mu lufę pod brodę. – On ci to zrobił?

– Nie. Nikt mi nic nie zrobił. Proszę, pozwól mi odejść. – Drżący głos zdradza głęboki strach. Wysoki, postawy facet teraz trzęsie się jak liść na wietrze. To dość zabawne. Łapię gnoja za poły płaszcza i prowadzę w kierunku grubej pokrywy lodu na spokojnym jeziorze. Nierówne kroki wzmagają poślizg, ale jestem nieugięty. Prawie wlokę go za sobą, kiedy szarpiąc się ugięły mu się kolana i przyjął półleżącą pozycję. Pot spływa mi po czole, zaciskam zęby. W moim sercu rodzi się bestia, która musi zostać zaspokojona. Chwytam go za siwe włosy, zmuszam, by wyciągał szyję. Do pierwszej przerębli mamy zaledwie kilka kroków. Zmrożony śnieg skrzypi pod podeszwami naszych butów, w oddali słychać zaniepokojone odgłosy tłustych fok.

– Proszę – Skomli spoglądając na mnie błękitnymi, pełnymi łez oczami.

Przykładam zimną lufę do boku jego szyi. Wbijam metal prosto w tętniącą żyłę. Zwykle kończyłem sprawę oddając dwa strzały w potylicę. Lubiłem ten sposób egzekucji, jednak dziś chcę zrobić wyjątek.

Gość wyjątkowo mnie drażni.

Podciągam go jeszcze trochę. Wyrywam mu włosy wraz z cebulkami, na co głośno protestuje krzykiem. Jego szyja robi się czerwona przez gotującą się krew. Przyglądam się dwom pulsującym, grubym żyłom, a potem przeładowuję broń i strzelam. Pocisk rozrywa skórę, przebija tkanki miękkie i dociera aż do tętnicy. Jaskrawoczerwona posoka wystrzeliwuje w powietrze, brudzi moją twarz, wsiąka w śnieg i spływa po lodzie wprost do otworu pod którym faluje woda. Facet traci ogromne ilości krwi. Spomiędzy jego bladych warg wylatują dziwne świsty. Płuca nie są w stanie oddychać. Zaczyna kaszleć i dławić się gorącą, lepką krwią. Patrzę na niego bez najmniejszego wzruszenia. Jego twarz tężeje, a łzy zmieszane z krwią zastygają na ogolonym policzku.

– No i po co kłamałeś? – Rzucam z dezaprobatą, a zamglone bólem i nieuchronną śmiercią oczy mężczyzny spoglądają na mnie z niezrozumieniem. – Gdybyś mówił prawdę dostałbyś strzał w łeb i już dawno byłoby po wszystkim. A teraz będziesz się wykrwawiał jak jebany wieprz.

Ciało opada bezwładnie na lód. Jeszcze żyje, ale agonia już jest blisko. Mógłbym zakończyć jego męki, okazać choć odrobinę dobroci lecz zamiast tego wbijam w niego swoje spojrzenie i czekam. Cierpliwie czekam aż wyzionie ducha. Nie czuję nic. Pustka, którą mam za przyjaciela już od wielu lat ściska w swoich długich, ostrych szponach moje małe, czarne serce. Ktoś mógłby zasugerować, że jestem niebezpiecznym szaleńcem i miałby w tym absolutną rację. Łypię okiem na dyszącego mężczyznę i czubkiem buta trącam jego głowę. Skubany wciąż się trzyma. Bez namysłu podnoszę go, a kiedy próbuje coś powiedzieć napinam mięśnie ramion i wyrzucam na wpół martwego człowieka do przerębla. Plusk lodowatej wody płoszy wylegujące się foki. Odbija od wątłych gałęzi drzew, które porastają brzeg i wibrując wraca po tafli lodu. Fale zachłannie zalewają mężczyznę, który ledwie macha rękoma. Toń pochłania go kawałek po kawałku, a ja oczarowany patrzę na ten dziki spektakl.

Walka pomiędzy życiem a śmiercią. Drżąca dłoń mężczyzny wynurza się na powierzchnię, formuję pieść, a następnie rozprostowuje palce. To koniec. Widzę jak kat zabiera swoje żniwo poddając kończynę zesztywnieniu. Ręka wpada do wody. Znikają pęcherzyki powietrza. Zamykam oczy, a potem otwieram je i przywołuję na usta uśmiech. Nie wiem czy świat mi podziękuję za tę humanitarną akcję, ale ja jestem zadowolony. W końcu to jeden świr mniej.

Przez kilka sekund podziwiam plamy jaskrawoczerwonej krwi, a następnie odwracam się na pięcie i schodzę z lodu. Trup to dopiero początek zabawy. Teraz trzeba pozbyć się śladów. Nie specjalnie obawiam się lokalnej policji. Szczerze mógłbym posłać do diabła całą tę marną jednostkę, ale to oznaczałoby również nagłe zainteresowanie, które z pewnością pokrzyżowałoby mi plan.

Zemsta lubi ciszę. 

Till the Last Breath / ZOSTANIE WYDANE  2025 /Where stories live. Discover now