Niespodziewane zlecenie

17 6 0
                                    

Moje zadanie jest proste, dostarczyć przesyłkę. Dla jednych to będzie przedmiot, dla innych słowo. Jednak tu, w Wolnym Kraju, krainie Starszych Dzieci, nie jest to łatwe zadanie. I dlatego powierzają je właśnie mnie, Rrodowi synowi Rrama, najsłynniejszemu górołazowi.

Tam dokąd wędruję zwykle nie ma ścieżek, a tym bardziej traktów. Skalne wąwozy nawet wytrawnych tropicieli potrafią sprowadzić na manowce czy prosto w ręce parszywych bestii. Tak jakby były z nimi w zmowie, a przynajmniej pałały tą samą nienawiścią do Młodszych Dzieci. Niejeden więc śmiałek, co hartem i siłą budził podziw, przepadł w górach bez wieści. Niejeden pyszny syn krasnoludzkiego władyki zaginął na zawsze gdzieś w skalnych ostępach. Bowiem gór nie uda się pokonać, powalić i ujarzmić, nie da się przekupić ani obłaskawić. O, nie! Przed górami trzeba się ukorzyć i słuchać ich nieustannie, i bardzo uważnie.

Czasem jednak i to nie wystarczy. Gdy Ojciec Gór uzna, że trza ci utrzeć nosa, nic nie poradzisz. Tak było z Korrem, który lubił zwać się Mistrzem Gór. Znajdował pomyślnie ścieżki nieustannie przez pół wieku. Zaginął przeszło pięć zim temu, a jego szczątki po dwóch latach odnalazł w pobliżu Trollowej Drogi dopiero Diamentowy Dorr. Ale i on przepadł ostatniej zimy gdzieś na szlaku. Czy dorwał go troll, bies czy ażdachy, czy może wiatr cisnął nim w przepaść, raczej się nie dowiemy. Przepadł Korr i przepadł Dorr.

I tak to właśnie ostałem się w tej części krainy tylko ja. Ostatni górołaz, jak mawiają niektórzy, ale ja nie lubię tak o sobie myśleć. Jakoś nie wróży to dobrze. Dlatego powtarzam tym twardogłowym dolinnym krasnoludom, że nie ostatni, ale najsłynniejszy. I oto ja, Rrod, najsłynniejszy górołaz, opowiem Ci teraz o ostatnim zleceniu. Niechaj je trolle zdepczą. Zaczęło się bowiem niewinnie. Jednak Ojciec Gór, widać, upatrzył mnie już sobie. Ale do rzeczy.

Bawiłem w Żelaznej Dolinie. Tam właśnie to trafiłem z ostatnim doręczeniem. Wiosna już dobrze się zadomowiła i spodziewałem się teraz dłużej odetchnąć po górskich wędrówkach. Wraz ze zbliżaniem się lata, kiedy to doliny i niższe szlaki stawały się dostępniejsze, a dzień dłuższy, zwykle nie korzystano już z moich usług. Można rzecz, byłem dvarem do zadań specjalnych.

Pobytu mojego w takich miejscach nie można nazwać sielanką, jeśli tak go sobie wyobraziłeś. Jako ciąg potańcówek i popijawek. Niestety nie, a nie odmówiłbym oczywiście. Żelazna Dolina w żadnej mierze nie przypominała centrum rozrywki. Jako że i życie tu nie należało do łatwych. Jak w wielu jej podobnych wzdłuż całego pasma gór.

Nad doliną górował trójgłowy, szary masyw Żelezicy, jak go tu nazywano. Trzeba powiedzieć, że miał w sobie jakiś magnetyczny urok. Dolina, otoczona z trzech stron stromymi skalistymi ścianami, wciskała się między nie szerokim u dołu, dalej długim i wielokrotnie rozwidlonym jęzorem. Nie była do tego mała, bo przebiec ją na jednym oddechu było dla najlepszych nielada wyzwaniem. Rozwidlenia, o których wspomniałem, sprawiły, że powstało tu sporo różnych kryjówek, kopalenek i kilka krasnoludzkich husów. Trzy największe z nich zamieszkałe były przez rodziny Żelaznobrodych, którzy to uznawali się włodarzami Żelezicy, a tym samym jej podnóży.

Tu w górach zima trzyma długo i trzeba ten czas przetrwać oszczędnie gospodarując zgromadzonymi podczas krótkiego lata zapasami. A więc wraz z nadejściem wiosny dolina ożywała. Przerywano zimowy letarg i kto mógł opuszczał groty i tunele, by zabrać na do prac "pod słońcem" lub "pod gwiazdami", jak mawiano. Wówczas chętnie widziano każdą dodatkową parę rąk, przydatną w uzupełnianiu uszczuplonych zapasów czy narzędzi. Był to jednak również dość nerwowy okres. Wyległe z bezpiecznych tuneli krasnoludy, nie czuły się zbyt pewnie w tym wymuszonym, zbiorowym odsłonięciu. W okolicy pilnie poszukiwano oznak obcej obecności, a trzech, czterech zbrojnych wytypowanych przez Żelaznobrodych zawsze pozostawało w pogotowiu.

Świat według RrodaWhere stories live. Discover now