Polowanie na wampira

Start from the beginning
                                    

Parsknęła i obracając kosę rozproszyła ją.

-Masz dobry tok myślenia -odpowiedziała po chwili -słyszałam, że zapuszczasz się na wampira, grasującego w tej okolicy. Więc po starej znajomości, nie skręcę Ci jeszcze karku. -Zadecydowała z łaskawym spojrzeniem -no i narobiłam rabanu, a wiedz, że nie lubię zbiegowisk wokół mojej osoby -powiedziała, zbierając się do odejścia.

-Poczekaj! -krzyknął za nią -czemu nie masz naszego uniformu? -zapytał, kiedy się odwróciła.

-Bo byłam..., że tak to ujmę. Na małych wakacjach -odparła -trzymaj się, niedługo znów Cię odwiedzę. -Powiedziała i zniknęła. Virst westchnął i musiał wytłumaczyć wszystkim, którzy z powodu huku zgromadzili się na polu krótkiego sparingu, że wybuch był spowodowany, nieudanym eksperymentem, nad którym spędzał ostatnio czas. Na szczęście wszyscy łyknęli tę bajkę. Mógł więc spokojnie przyszykować się do polowania na wampira.

* * *

Po opatrzeniu ran, do wieczora był zajęty sprzątaniem bałaganu, jaki pozostawiła po sobie śmierć. – Drzwi, na razie zastąpił wypadniętymi drzwiczkami od szafy by mieć nieco prywatności. Mimo nie porządku, jaki jeszcze był, wewnątrz izby. Jedynymi rzeczami, jakie nie ucierpiały w tej szybkiej potyczce, były kwiaty i naszykowany uniform grabarski. Siadając na brzegu łóżka, przyjrzał się rozwieszonym rzeczą. Szpadel oparty o ścianę przesunął się by zaraz gruchnąć na ziemię.

-Czas ruszać -stwierdził, ubierając dawno nieużywany uniform grabarski. Stanął przed lustrem -trzeba będzie, wrócić -westchnął, stwierdzając, że rękawy już nieco przykrótkie, a symbol na płaszczu niemal wyblakł. Nim wyszedł, odciął rękawy, by nie utrudniały mu pracy.

Miecz umieścił na plecach, sakwy z roślinami przy pasku a szpadel wziął w rękę. No i wziął kilka, dwa zwoje, chowając je pod płaszczem. TO jego pierwsze wyjście poza mury zakonu od pół roku.

Nim jednak, wybył na cmentarz skierował swój krok do stajni, bowiem ostatnim razem jak był w mieście kupił sobie, śmigłego wierzchowca, którego sam wyhodował.

Było to wynaturzenie roślinne, noszące powszechną nazwę Lamia Plująca.

Zwierzę było porośnięte, zielonymi piórkami, posiadało jednak cztery niczym lew, łapy, w kolorze miętowym, tak samo, jak pióropusz dumnie sterczący na czubku małego łebka, tak samo, jak u pawia. Zwierzę to posiadało też skrzydła, jednakże mało kto uważał by służyły do latania, trzeba by nadmienić również, iż skrzydła stanowiły liście o blaszkowatym kształcie i oleistej powierzchni. Stosunkowo do reszty ciała wydawały się drobne i niepozorne. – Dziób tego cudacznego stworzenia, nawet jak na frakcję cmentarną. Przypominał coś w rodzaju, tuby utworzonej z szerokich, porośniętymi drobnymi włoskami liści, o odcieniu malachitowym – czyli o głębokiej zielonej barwie.

-To co, Mięta? Powieziesz mnie na peryferie cmentarza? -zapytał. Głęboko osadzone oczy stworzenia, były niczym szmaragdy umieszczone w posągu, a w tej chwili rozjaśniły się do przyjemnego jasnozielonego koloru, a łeb Mięty parokrotnie schylił się i wyprostował dumnie na szerokiej, choć krótkiej, porośniętej mchem szyi. Virst uśmiechnął się i poklepał wierzchowca po twardej łopatce. Założył jej na pysk, specjalną uzdę oraz siodło, do którego juków wsadził szpadel. Wsadził nogę w strzemię i wskakując na grzbiet, swojej Lamii zawrócił ją do bramy. Zobaczył kątem oka, zawijający się chudy ogon zakończony szaro zielonym pędzelkiem.

-Dobra Miętko, prosto na cmentarz. -Powiedział, spinając cugle ruszył średnim tempem przez, zatapiające się w mroku Kuroi Rose kierując się, ku zachodniej bramie, prowadzącej prosto na cmentarz. -Może, pora bym zmienił broń, co Miętko ? -Zwrócił się do swojego wierzchowca, który wydał z siebie odgłos podobny do odgłosu polującego, wielkiego kota.

Filary świata - Imperium śmierciWhere stories live. Discover now