wrócę tu po ciebie

Começar do início
                                    

Spróbowała powiedzieć coś na próbę, ale z jej ust wydobył się tylko zachrypnięty szept. W odpowiedzi na krzywe spojrzenie Kitt uśmiechnęła się cierpko. Szybko zaaklimatyzowała się z powrotem w swoim ciele, zmuszając się do otrząśnięcia z resztek koszmaru i chwili słabości.

Delikatnie ujęła w dłonie swoje wspomnienia, zapach krwi i błyskawicę w swoich żyłach, po czym z nienawistną czułością ukryła je głęboko, głęboko w korzeniach swojego szaleństwa, nie zwracając uwagi na żałosne wycie swoich myśli i masochistyczną, makabryczną chęć zniknięcia w głębinach obłąkania wraz z najgorszymi częściami siebie.

Gdyby się nad tym zastanowić, inni powinni widzieć rosnące w siłę wariatkowo w jej głowie, ale Daremo miała talent do kłamstwa.

Uśmiech na jej wargach urósł, naturalnie układając się w starannie wyuczony schemat. Odkaszlnęła lekko.

– Wszystko w porządku, Kitt. Miałam zły sen. – Jej głos był zachrypnięty i mimowolnie zastanowiła się, jak głośno musiała się wydzierać, żeby doprowadzić swoje struny głosowe do takiego stanu. Powinna przestać sypiać na strychu. – Wystraszyłam innych? – spytała, starannie wplatając w swój ton zaniepokojenie. Pozwoliła uśmiechowi zadrgać na jej wargach i nieznacznie zbladnąć. Wiedziała, że na jej czole pojawiła się zmarszczka, a w jej oczach rozbłysło poczucie winy.

Kitt, jej najlepsza przyjaciółka, za każdym nabierała się na tą samą sztuczkę. Kiedy westchnęła i potrząsnęła głową, Daremo wiedziała, że lisiczka uwierzyła w jej kłamstwo.

– Już się uspokoili – poinformowała ją rudowłosa, odwracając głowę i rzucając ostre spojrzenie w stronę kilku kartonowych pudeł. Uszu Daremo dobiegł przestraszony pisk i odgłos kroków paru duszyczek, zmykających przed morderczym wzrokiem Kitt. – Ale nadal się martwią.

Daremo zmusiła się do beztroskiego chichotu i rozluźnienia się.

– Powiedz im, że wszystko w porządku.

– Sama to zrób.

– Cóż, ja nie mogę tego zrobić, ponieważ! – Usiadła na kanapie, a sprężyny zaprotestowały głośnym skrzypieniem. Rzuciła Kitt szeroki uśmiech. – Właśnie wychodzę. – Podniosła się z kanapy. Przeciągnęła się, heroicznie powstrzymując jęk bólu, kiedy poruszyła zesztywniałymi mięśniami. Cholera, zdecydowanie nie powinna tyle biegać za potworami.

Narzuciła na ramiona swój płaszcz i sięgnęła do kieszeni, by upewnić się, że jej miecz jest na swoim miejscu. Kiedy zacisnęła palce na chłodnym krysztale, odetchnęła z ulgą.

Kitt prychnęła ze złością, widząc, że Daremo rzeczywiście ma zamiar opuścić strych. Skrzyżowała ręce na piersi. – Jesteś niemożliwa.

Daremo jedynie wyszczerzyła się w odpowiedzi, zostawiając Kitt na strychu samą ze swoimi zażaleniami.

Naciągnęła na głowę kaptur bluzy, którą roztargniony Izune zostawił kiedyś na strychu. Była na tyle ciepła i wygodna, że wszystkie myśli o zwróceniu jej do właściciela zostały grzecznie wyproszone z listy jej priorytetów. Szczelniej otuliła się płaszczem, przemykając przez puste korytarze. Był piątek, już po lekcjach, więc Daremo nie musiała martwić się jakimikolwiek zaczepkami ze strony uczniów.

Kiedy ze szkolnych łazienek napłynęła ostra woń chemikaliów, Daremo z trudem powstrzymała chęć odruch wymiotny. To tylko zapach, powtórzyła sobie, usiłując powstrzymać drżenie rąk. Normalnie nie reagowałaby tak gwałtownie, ale w głowie nadal miała Białą Rezydencję i swoje bose stopy na marmurowej posadzce. Daremo zacisnęła pięści, walcząc z instynktem każącym jej biec, każącym jej zmusić swoje obolałe mięśnie do wysiłku, bo Eiden jej potrzebuje, Eiden jest blisko, Eiden, Eiden, Eiden–

sens należenia [one-shot]Onde histórias criam vida. Descubra agora