V. SZTUKA KONTAKTU WZROKOWEGO

Start from the beginning
                                    

Podczas przejazdu jeszcze kilka razy sprawdziłem skierowanie do pracy z adresem, pod którym znajdowała się biblioteka.

Nuda. Nuda. Niezmienna nuda.

Już nie mogłem doczekać się wykładania rozpadających się książek w towarzystwie starych bab. Na bank większość z nich to kociary, które miały jobla na punkcie ciszy i restrykcyjnego porządku. To jak trafić z deszczu pod rynnę.

Jesień była wyjątkowo upierdliwa. Przepizgany od wiatru i zziębnięty od deszczu, zsunąłem kaptur bluzy z głowy i przesunąłem ręką po krótko przystrzyżonych włosach.

Adres, który miałem rozpisany na wymiętej kartce, zaprowadził mnie do parku otoczonego setką strzelistych drzew, z których część liści zdążyła opaść. Poderwałem głowę, by rozejrzeć się tu i tam. Gorące powietrze z moich ust zderzało się z chłodem bijącym z tego miejsca.

Budynek biblioteki wyglądem przypominał gotyckie zamczysko z mnóstwem wież, postawiony w kształcie prostokąta. Był częścią katedry, która przypominała klasztor pokryty bluszczem od podłoża aż po dach. Całość przypominała staroświecki kościół.

– Ekstra – prychnąłem do siebie.

Pokonywałem betonowe schody, wyżłobione od butów, przeskakując co drugi. Zaskoczyły mnie automatycznie otwierane drzwi, od których musiałem odskoczyć, by nie oberwać w łeb.

Zapach starości niósł się już po przekroczeniu progu. Po prawej, obok szatni kimał stary dziadek, osunięty na krześle z przestarzałą dechą. Plakietka z napisem „ochrona" na jego piersi sprawiła, że od razu poczułem się bezpieczniej. Ale właściwie co można ukraść z biblioteki? Długopisy? Papier toaletowy?

Parkiet skrzypiał pod moimi butami, gdy skierowałem kroki do kolejnego przejścia. Do otwarcia tych drzwi potrzebowałem siły, w wyniku której nienaoliwione zawiasy zajęczały jak zjawa zza światów.

Zerknąłem to w lewą, to w prawą stronę, gdzie dostrzegłem akwarium, z kobietą z oczami wlepionymi w pożółkły, gruby zeszyt.

– Dobrze trafiłem? – zagadnąłem.

Staruszka podniosła głowę, ukazując pociągłą twarz ze zmarszczkami jak u mojej babci. Szare włosy spięte miała w koka, z którego nie wystawał ani jeden kosmyk.

– To zależy czego pan szuka – odkaszlnęła.

Zwiesiłem wzrok na kartkę. Tusz rozmazał się pod moimi palcami, choć doskonale pamiętam, że to miała być biblioteka Memorial Library należąca do All Hallows Academy.

– Biblioteka All Hallows – wychrypiałem, po czym zwilżyłem językiem nieco spierzchnięte wargi. – Zostałem tu przydzielony tu do pracy z zakładu karnego.

Zaskoczenie przez ułamek sekundy mąciło jej wzrok. Wydobyła z siebie pociągłe „Hmm...", zanim zamknęła gruby zeszyt i zerknęła na listę przyczepioną do górnej półki.

– Pan Harmon?

– To ja.

– I co żeś nabroił? – Pióro w jej lewej dłoni pędziło po wydruku. – Taki fajny chłopak, a za kratami siedzi.

Zwiesiłem głowę na chwilę przemyślenia i ściągnąłem usta.

– Zbłądziłem.

Przesunęła ku mnie badge'a na niebieskiej smyczy. Przetoczyłem oczami po moim imieniu i nazwisku, zanim uniosłem wzrok na staruszkę.

– Mam nadzieję, że tu odnajdziesz swoją drogę – powiedziała, rozciągając wargi do życzliwego uśmiechu.

Kącik ust sam powędrował mi do góry.

Poemat letniej tęsknoty || W SPRZEDAŻY Where stories live. Discover now