IV. NIE WIDZĘ, NIE SŁYSZĘ, NIE MÓWIĘ

Start from the beginning
                                    

Szczęście było kwestią względną, a właściwie ostatnim, co mogłem mieć. Ale nie narzekałem tak długo, jak sytuacja się nie komplikowała.

Rok odsiadki za mną.

Całe trzysta sześćdziesiąt pięć dni.

Zostały jeszcze trzy lata. Edgar powiedział, że jeśli wiesz za ile wychodzisz, to ilość tych dni napełnia cię motywacją przetrwania do zobaczenia tego, co znajduje się na zewnątrz. Nate kazał mi jednak liczyć się z tym, że czasem dzień wyjścia wcale nie oznacza wyjścia, może się przedłużyć, albo dorzucą mi coś, co zmusi mnie do pozostania pośród murów.

– Osadzeni pod ścianę, wracamy na blok – zarządził strażnik.

Nauczyłem się nie działać na przekór, wiedząc, że to nie zadziała na moją korzyść. W końcu byłem w więzieniu, nie w przedszkolu.

Ustawiłem się w szeregu i splotłem dłonie za plecami.

– Osadzony – warknął klawisz. – Powiedziałem: pod ścianę.

– Zaraz kończę – wycharczał Nate.

– Osadzony, nie wkurwiaj mnie, bo poleci dyscyplinarka.

– Pożal się mojej starej – prychnął, co rusz podnosząc i obniżając sztangę. – Koło chuja mi lata twój raporcik.

Nie wychylałem się. To była jego sprawa. Edgar nauczył mnie, by nie wciskać nosa tam do spraw, które nas nie dotyczą.

– Osadzony! – ryknął strażnik, czerwieniejąc ze złości.

– Kurwa, nic człowiekowi nie można, jakby to komuś szkodziło. – Metal zgrzytnął, gdy odstawił ciężar na miejsce. – Popełniasz błąd, człowieku.

Kropelki potu spływały po jego twarzy jak łzy. Przetarł czoło przedramieniem, po czym wcisnął się między mnie a innego osadzonego. Musiał posłać mu piorunujące spojrzenie, bo facet pokornie powędrował na koniec szeregu.

Mundurowy prześledził wzrokiem twarze każdego z nas. Po podliczeniu wszystkich, strażnik otworzył drzwi do bloku. Szliśmy jeden za drugim, każdy prowadzony do swojej celi.

Edgar grał w pojedynkę w warcaby, co rusz zaciągając się papierosem. Czajnik grzał się na agregacie. Henry golił się nad umywalką. Zasiadłem naprzeciwko najstarszego kolegi i kiwnąłem mu głową.

– Kutafon walony, widziałeś go?! – Nate wyrzucił dłoń w stronę krat. – Będzie mi mówił ile mam cisnąć. Rozłupałbym mu łeb jak orzecha.

Edgar nawiązał ze mną kontakt wzrokowy, zanim przeniósł go na chłopaka, który chodził podminowany od ściany do ściany. Starzec sięgnął ręką pod materac, po czym sugestywnie pomachał paczką szlugów w powietrzu.

– Masz – zaoferował. – Siądź, walnij sobie w płuco – mówił spokojnie. – Po co ci kłopoty? Jutro twoja dupa przychodzi, a ty się pakujesz w izolatkę?

– Nie mogę patrzeć na facjatę tego sukinkota, bo mnie roznosi, no mordo – warknął sfrustrowany i przysiadł na pryczy.

Wsunął papierosa między wargi i rozpalił go przy użyciu zapałki.

– Jeszcze dwa lata ci zostały, chłopaku. – Henry poklepał Nate'a po karku. – Do babki wyjdziesz, do dzieciaka. Nie wkopuj się w żaden meksyk.

Poemat letniej tęsknoty || W SPRZEDAŻY Where stories live. Discover now