Patrzę w końcu na zdjęcie. Ja wciągająca biały proszek. Zamykam powieki i jęczę. Kurwa.
Z tego ciężko mi będzie się wytłumaczyć.

- Obiecuję, że to nie jest... - Otwieram oczy i zaczynam mówić do ojca, który tylko kręci głową.
Zacinam się i zdaję sobie sprawę, że żadne wyjaśnienie nie rozwiąże tej sytuacji. Tata jest nieugięty. Nie odpuści. Nie odpuści, kurwa.

- Sala czterdzieści jeden, jesteś już wpisana na listę. Pospiesz się, bo sesja zaczyna się o czwartej.

Wychodzę z auta trzaskając mocno drzwiami. Widzę, jak ojciec ze zbolałą miną odjeżdża z podjazdu, informując tylko, że za półtorej godziny mnie odbierze. Boże.

Zerkam niepewnie na budynek przed sobą i mam ochotę się zerzygać. Obserwuje otoczenie, które jest bardzo ładne i zadbane. Idealnie obstrzyżony trawnik, kwitnące kwiaty, tym bardziej przestaje wierzyć temu miejscu. Kopię jakiś zbłąkany kamyk na ulicy i rozzłoszczona wchodzę do budynku. W środku dostrzegam jakąś babkę siedzącą na recepcji, a obok niej wykaz sal. Odnajduję sale czterdzieści jeden, która jest na trzecim piętrze. Jeszcze nie ma windy. Zajebiście. Wchodzę po schodach, a parę pięter dalej dostrzegam przed sobą numer 41. Przelykam głośno ślinę i obracam się na boki w poszukiwaniu ucieczki. A może po prostu tam nie wejdę i tylko udam przed ojcem, że tu byłam? Zerkam na zegarek. Dziesięć po czwartej. Pierdolić. Obracam się właśnie, chcąc zejść po schodach, kiedy słyszę swoje imię za sobą.

- Pamela McCawney? - Przystaję i przeklinam się w duchu za swoją powolność. Kurwa. Obracam się niepewnie i w drzwiach dostrzegam babkę na oko czterdziestoletnią z okularami na nosie i z jakimś notesem w dłoni. Niepewnie kiwam głową. - Śmiało. Dołącz do nas. Twój tata uprzedzał, że możesz mieć wątpliwości. Jednakże nie ma się czego bać - Powstrzymuję się przed prychnięciem. Zrezygnowana pokonuje parę stopni do góry i wchodzę przez próg sali.

Na środku dość sporej sali rozłożone są krzesła w jakimś durnym kółeczku. Przy ścianie znajduje się natomiast szewdzki stół, przy którym leżą jakieś babeczki, herbata, inne duperele. Tam większość osób się znajduje. Boże, czy wszyscy są tu z niejako z problemem alkoholowym? Czy tak jak, są zmuszeni tu być?

- Częstuj się, jeśli masz ochotę. Zaraz akurat zaczynamy i chciałam wszystkich miło powitać czymś do jedzenia i picia, bo to nasza pierwsza sesja po miesięcznej przerwie, mieliśmy parę komplikacji, ale idealnie się składa, że udało ci się do nas dołączyć akurat dzisiaj. - Babka, której imienia wciąż nie poznałam, wskazuje mi ruchem dłoni, by wejść głębiej do pomieszczenia, a ja tylko wzdycham i wykonuje pare kroków do środka.

W tym samym momencie, kiedy myślę, ze gorzej nie trafiłam i ze zaraz wylecę z krzykiem z tej sali, osoby zaczynaja się zbierać i iść w kierunku krzeseł, siadając na tym, które jest wolne, a ja stoję jak wmurowana, dostrzegając ostatnią osobę, która sądziłam zobaczyć przez ostatnie pare miesięcy. Przysięgam, myślałam, ze już nigdy ... już nigdy go nie zobaczę. Jake chyba myśli to samo o mnie. Stoi przy tym głupim stołu szwedzkim jak wmurowany, nie ruszając się z miejsca tak samo, jak ja.

- Myślę, że wszyscy już są, więc śmiało możemy zaczynać. Proszę, usiądźcie. Jake? Pamelo? - babka zna imię Jake'a. Dlaczego zna jego imię? Dźwięk swojego imienia wyrywa Jake'a z transu, który woli podchodzi do jednego z ostatnich, wolnych krzesel. Także ruszam się z miejsca i docieram do ostatniego wolnego krzesła, które... znajduje się idealnie na przeciwko miejsca Jake'a. Idę, jak w transie. Zerkam przelotnie na okno i na widok za nim. Chyba nie może być wcale tu tak wysoko, prawda? Jeśli właśnie teraz zdecyduję się wyskoczyć przez nie to istnieje cień szansy, że przeżyję. Prawda?

ChitOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz