1/1

30 7 0
                                    

-Śpisz?
Cisza.
-Fronçois
Nie będę reagował.
Nie miałem bladego pojęcia, która mogła być godzina, pewnie późno. Nie mogłem spać- żadna nowość, bezsenność towarzyszyła mi odkąd pamiętam, ale teraz, po ostatnich wydarzeniach wręcz bałem się zasnąć. W snach wracał Bunny. Przerażenie mieszane z zaskoczeniem wymalowane na jego znajomej twarzy, kiedy spadał. Tamten rolnik, nawet nie pamiętam, jak się nazywał... Powinienem pamiętać? Ciało bezwładnie leżące pośród paproci, wszędzie krew, dużo krwi.
Ale nie sądziłem, że inni też mają problemy z zaśnięciem. Szczególnie Charles, którego nigdy nie potrafiłem dobudzić. Jednak teraz nie spał. Czemu? Może to nowe miejsce, miał dzisiaj sporo emocji. Mi też nie było łatwo. Kolacja u Corcoranów, zbliżający się pogrzeb i ten chłopak. Jasne, teraz kiedy czegoś chciał, żadnym problemem nie było dla niego budzenie mnie w środku nocy (oczywiście gdybym spał).
Henry i Richard wyszli jakąś godzinę temu (może wcześniej? straciłem poczucie czasu), żeby zapalić, choć domyślałem się, że tak naprawdę prowadzą jakąś rozmowę przeznaczoną wyłącznie im, bo już dawno przestaliśmy przejmować się dymem zalegającym w pomieszczeniu.
-Kurwa, Francis!
-Co?-poddałem się.
-O, jednak nie śpisz.-w jego głosie nie zabrzmiała nawet najmniejsza nuta zaskoczenia.-Przepraszam.
Powiedział to dosyć cicho, bez kontekstu, ale dobrze wiedziałem o co mu chodzi.
-Idź spać, Charles.
-Francis...
Miałem go serdecznie dość.
-Nie, przestań.-starałem się brzmieć stanowczo.
-Zachowujesz się jak bachor.
Nie widziałem go w ciemnym pomieszczeniu, ale byłem pewien, że wspiera się na łokciu i w ten typowy, zawadiacki sposób przekręca głowę.
-Ja?
-Przecież przeprosiłem.-był dziwnie spokojny jak na niego, ale chyba zaczynał tracić nad sobą kontrolę. Nie on jeden z resztą.
-Poważnie myślisz, że możesz wziąć mój samochód, pojechać nie wiadomo gdzie nikomu nic nie mówiąc, wrócić po paru godzinach, zrobić awanturę, kiedy pytam, gdzie byłeś i po jednym "przepraszam" sprawa będzie załatwiona?
-Tak.
-Nie.
-Nie gniewaj się, proszę.
Zdziwił mnie tą nagłą skruchą.
O nie nie nie, nie tym razem. Naprawdę Francis, odpuszczanie mu za każdym razem nic nie da...
-Po prostu nie rób tak więcej.- uległem. Brawo, świetnie dajesz sobą miotać temu pięknemu dupkowi.
-Nie mogę spać.- odezwał się po dłuższej przerwie.
-Udawaj, że nie żyjesz.-poradziłem, szukając po omacku paczki. Wysunąłem papierosa i zacząłem przetrząsać kieszenie w poszukiwaniu zapałek.
Usłyszałem, że blondyn wstaje. Podszedł powoli do mojego materaca i podał mi pudełko. Martwi tak nie robią.
-Dzięki.-odpaliłem i po chwili zaciągnąłem się kojącym dymem.
-Mogę z tobą posiedzieć?-zapytał przymilnym, wręcz dziecięcym głosem. Nie czekając na moją odpowiedź usiadł opierając się plecami o ścianę. Milczałem. Nasze ramiona się stykały.
Szczerze mówiąc chciało mi się płakać. Uwielbiałem jego bliskość, uwielbiałem go całego, wiedząc, że on nigdy nie pomyśli o mnie w sposób, o którym cicho marzyłem. Nigdy nie będzie mi dane usłyszeć od niego tych słów. Bawił się mną, to było oczywiste, ale nie potrafiłem udawać, że jest mi obojętny. Podałem mu paczkę, zapalił. Siedzieliśmy w mroku milczący, ja rozmyślając o tym jak bardzo sobie z tym nie radzę, jak za nim tęsknię widząc go tak blisko, jednak tak zdystansowanego, a on? Pewnie o tym, jakim idiotą jestem i jak mógłby jescze bardziej omotać mnie sobie wokół palca. Niepotrzebnie. Wystarczyłoby jedno jego słowo, jedna prośba, a zrobiłbym wszystko. Nawet zabił, o ironio.
-Paliłeś kiedyś po studencku?-zagaił niby od niechcenia. Był na tyle blisko, że mogłem spokojnie przyjrzeć się jego oczom, zwykle w burzowych barwach, teraz okradzionym z kolorów przez okrutną noc.
-Nie raz.
-Nauczysz mnie?
Podstępny sukinsyn.
-Charles, proszę...-wyszeptałem błagalnie.
-To ja proszę.
Przysunął się jeszcze bliżej. Walczyłem ze sobą śmiesznie krótko. Zaciągnąwszy się pozwoliłem by dym dotarł do płuc, po czym wypuściłem go powoli w jego usta starając się zachować jakąkolwiek od nich odległość. Na nic się to zdało. Przywarł do moich warg tymi swoimi, niesamowicie miękkimi i niedorzecznie rozkosznymi. Smakował whiskey i czymś jeszcze, gorzki posmak jakby środki nasenne czy inne leki. Silna pokusa poprowadziła moją dłoń do jego policzka, pogładziłem go delikatnie. Poczułem jak wplata zgrabne palce w moje włosy, bawi się nimi i przyjemnie ciągnie do tyłu.
Całowaliśmy się długo, leniwie. To było tak proste, jak największa oczywistość, jakbym mógł mieć go codziennie. Ale nie mogłem, nie chciałem znów ulec temu zdradliwemu złudzeniu. Brakowało mi powietrza, dusiłem się. Oderwałem się od chłopaka oddychając głęboko. Chciałem wstać, uciec, zmienić tożsamość, zamieszkać w LA, zapomnieć o nim, cokolwiek, ale złapał mnie za rękę.
-Françooois- oparł głowę na mojej klatce piersiowej.-Oh, François- miał lekko zachrypnięty od pocałunku głos. Serce waliło mi jak młotem, myślałem, że umrę. Swoją drogą mógłbym tu umrzeć. Siedząc na zakurzonej podłodze sutereny państwa Corcoranów z opartym o mnie Charlesem, stertą niedopałków obok materaca i świadomością, że jestem nikim, dającym się wykorzystywać zakochanym chłopcem.

asthmaWhere stories live. Discover now