10. Randka.

38.8K 1.4K 6.1K
                                    

Dziś możecie mieć wrażenie, że rozdział jest słabiutki itp, ale ten dzień to dla mnie masakra. Ledwo go dokończyłam:(

Twitter - hellofanonymou, #nocekrwi, ig - hellofautorka

– Wannerowie!

Przed drzwiami pięknej wilii, którą mogłabym mieć jedynie w simsach, stał nieco grubszy, niski pan z brodą i prawie łysą głową. Doszlifował swoje okrągłe oprawki okularów na nosie i rozszerzył wąskie usta w uśmiechu, skanując każdego z braci. Podczas gdy on witał się z chłopakami, ja wraz z Rhysem oglądaliśmy posesje – Ogromna fontanna na środku trawnika, multum wypasionych aut zaparkowanych pod budynkiem, oraz zbliżające się osoby. Osoby wysoko postawione. Jedna starsza kobieta w różowym dwuczęściowym kostiumie szczególnie przykuła moją uwagę. Może głównie przez jej małą, białą chihuahuę, którą niosła w rękach.

– Dobrze, że już jesteście! – dopowiedział znowu tamten mężczyzna, a jego wzrok w końcu spoczął na nas.

– Filcher, miło cię widzieć – odezwał się Xanthe i stanął za nami. Oparł ręce na naszych barkach. – To Cassie i Rhysand. Opowiadałem ci o nich.

– Naturalnie! – Klasnął w dłonie Filcher i uśmiechnął się do nas. Wystawił do nas rękę. – Miło mi was poznać, dzieci!

– Nam również. – Wyszczerzyłam się, jak niewinna istota i podałam mu rękę. Czułam na sobie cięty wzrok któregoś z braci. Nie trudno się domyśleć którego.

– Tak, tak, mi też – westchnął Rhys i również podał mu rękę.

– Dobrze. W takim razie zapraszam was do środka. – Otworzył przed nami ogromne drzwi.

Wszyscy staliśmy w miejscu, a bracia, łącznie z Xanthe i Filcherem najwyraźniej chcieli być dżentelmenami i przepuścić mnie w drzwiach. Wyprostowałam się dumnie i już miałam przełożyć stopę przez próg, gdyby Rhysand mnie nie szturchnął barkiem i wszedł pierwszy.

Zamknęłam na chwilę oczy.

Czarnowłosy stanął na środku ogromnego salonu, w którym przebijały się kolory głównie złoty i biały. Po środku komnaty stała grupka pięknie wyglądających kobiet w podeszłym wieku, rozmawiająca między sobą i popijającą lampkę wina. A tuż obok kominka, na kremowej, długiej kanapie siedzieli mężczyźni w rożnym wieku. Ubrani w garnitury.

– Cassie, Rhys... – zaczął ciszej Xanthe i stanął przed nami. – Trzymajcie się blisko moich braci. I nie naróbcie bałaganu. Chociaż dziś.

Posłał nam błagalne spojrzenia.

– A zwłaszcza ty, Rhysand – dodał równie cicho. Mój brat dotknął swojego serca, jakby nasz kuzyn powiedział coś niemożliwego. – Ciebie będę miał na oku.

– Spokojnie, szefunciu. Będę grzeczniutki, jak ta lala. – Wskazał ręką na Victora, z którym nadal nie zatopił swoich topór wojennych.

– Dobrze. – Xanthe nabrał więcej powietrza do płuc, po czym poklepał Arthura po ramieniu, jasno mu coś przekazując. Odszedł od nas i pierwsze, co zrobił to przywitał się z nieznanymi mi mężczyznami.

– No, Cassie. Chociaż po ludzku się przywitałaś z kamerdynerem – zakpił Arthur, posyłając uśmiech przechodzącej kobiecie. Jego bracia uczynili to samo. Za to Rhys wylatywał zapewne jakieś młodsze samice.

– Kamerdynerem? Myślałam, że to ten cały... właściciel – odparłam cicho i zmarszczyłam brwi.

– Oh, nie. Bloodstone siedzi tam. – Skinął głową na fotel, z którego wystawały nogi mężczyźni pokryte czarnymi, garniturowymi spodniami. Dodatkowo dym papierosa unosił się nad nim.

Noce krwi +18Where stories live. Discover now