564 42 48
                                    

☆ • ° . SHAKER .° • ☆


— No dalej Shakes, dasz radę — syczy w napięciu Skarra. Zadziera głowę i patrzy na mnie wyczekująco.

— Jezu, nie mogę no — kwękam żałośnie, jeszcze bardziej kurczowo trzymając się rynny. Cóż. Z początku plan wydostania się po niej z domu wprawdzie wydawał się być całkiem niegłupi, gorzej tylko, że podczas jego realizacji przypomniałem sobie, że mam lęk wysokości.

— No weź, najwyżej cię złapię — zapewnia Skarra, a ja wcale mu nie wierzę. Krzywię się płaczliwie i kręcę głową. Po moich łydkach rozchodzi się nieprzyjemne mrowienie — dokładnie takie samo jak to, które czułem kiedy pierwszy raz wsiadałem do metra i panicznie się bałem, że wpadnę w przerwę między peronem a pociągiem. Z tą różnicą, że gdybym spadł na tory metra, poniósłbym prawie natychmiastową śmierć, a jeśli spadnę z pierwszego piętra, to z moim szczęściem zapewne uszkodzę sobie kręgosłup i skończę permanentnie sparaliżowany, ale wciąż żywy. Podsumowując, pierwsza opcja brzmi bardziej optymistycznie, bo cierpiałbym tylko przez chwilę, przy drugiej natomiast czekałyby mnie męki do końca życia.

— Shakes...! — Skarra ponagla mnie głośnym szeptem, nie dając mi czasu na dalsze dołujące rozterki. — Nie bądź ciotą i złaź, nie mamy całej nocy.

— No przecież idę — prycham i próbuję poluzować uścisk, żeby gładko zsunąć się na ziemię, ale świadomość, że od połamania się dzieli mnie jeden niepoprawny ruch znacząco mi to utrudnia.

— Jezu, czuję się, jakbym zdejmował kota z drzewa — marudzi Skarra i jestem w stanie wręcz usłyszeć, jak wywraca oczami.

— Sam byś spróbował, jak jesteś taki mądry — fukam z narastającym poirytowaniem. — Poza tym, w ogóle nie pomagasz.

— Może po prostu się puść, a ja cię złapię, co? Będzie szybciej.

Spoglądam na niego z przerażeniem, przez chwilę myśląc, że się przesłyszałem, bo nie chcę wierzyć, że był w stanie w ogóle wpaść na coś tak głupiego.

— Ciebie już do reszty posrało — oznajmiam, ale on wyciąga ręce w moją stronę w ramach potwierdzenia, że mówi zupełnie poważnie. — Nie złapiesz mnie.

— Złapię. — Chyba próbuje brzmieć przekonująco.

— Wiesz, średnio mam ochotę umierać — mówię. — Szczególnie, że twoja gęba byłaby ostatnią rzeczą, którą zobaczę przed śmiercią.

Skarra parska pod nosem.

— W takim razie nie marudź i złaź, bo zaraz ktoś nas nakryje i z nocy spadających gwiazd będzie dupa.

Wzdycham histerycznie i starając się powstrzymać od patrzenia w dół zaczynam bardzo opornie się zsuwać. Czuję, jak wzrok Skarry wypala mi dziurę w plecach. Mimo tego jakoś udaje mi się zapanować nad drżącymi z napięcia mięśniami i przez chwilę nawet myślę, że zdołam bezpiecznie dotrzeć na ziemię, jednak okazuje się, że zapeszyłem, bo nagle moja zdrętwiała noga odmawia posłuszeństwa i obsuwa się, ciągnąc mnie za sobą w dół. Z moich ust wyrywa się piekielny wrzask, a dłonie instynktownie zaciskają się jeszcze ciaśniej. Szybko zdaję sobie sprawę, że ziścił się najczarniejszy scenariusz — zwisam trzymając się tylko na rękach i bezradnie wymachuję nogami w powietrzu.

— A nie mówiłem?! — jęczę, rozpaczliwie starając się oprzeć stopy z powrotem na rynnie, co niezbyt mi wychodzi, bo moje trampki piekielnie się na niej ślizgają.

— Nie panikuj, po prostu puść. — Dobiega mnie głos Skarry, który biorąc pod uwagę okoliczności jest podejrzanie opanowany.

— Nie! — piszczę trochę za głośno.

𝙢𝙚𝙩𝙚𝙤𝙧 𝙨𝙝𝙤𝙬𝙚𝙧 ★ sharra oneshotWhere stories live. Discover now