Słonica baletnica - Rozdział 3

13 2 0
                                    


- Halo! Ziemia do Bartka! Tu Patryk – odbiór! - wołał sfrustrowany skunks, machając swoim futrzanym ogonem jak flagą. Nie była to najlepsza metoda na zwrócenie uwagi pogrążonego we wspomnieniach krokodyla. Już po krótkiej chwili w powietrzu unosił się latający dywan skunksowej sierści, pędzący wprost do nosa niczego nieświadomego Bartka.

- A... aa... aaa... A-psik!!!! - potężnie kichnął w kierunku skunksa. W powietrze wzbiły się wszystkie kartki z nowymi projektami butów, które leżały na pobliskim stoliku. „Małe Krokoczki" przypominały teraz bardziej drukarnię, niż zakład szewski.

„Po co machał tą kitą? Dobrze wiedział, że mam alergię na naszą przyjaźń. No to ma tego naoczny przykład. Czy tam nanosowy" pomyślał Bartek, wodząc wzrokiem po pomieszczeniu i rozglądając się za Patrykiem.

- Tu... na górze... - z trudem wystękał sufit. Krokodyl uniósł głowę i ze zdziwieniem odkrył, że miał czarno-biały futrzany żyrandol. Nie przypominał sobie, żeby go kiedykolwiek kupował, ale nie pierwszy raz zaskakuje go jego zmysł do aranżacji wnętrz.

- Odlep... mnie... - przemówił żyrandol, na którym Bartek dostrzegł teraz różnej wielkości gluty nieznanego pochodzenia. Nie mógł sobie przypomnieć kiedy go ostatnio czyścił, ani skąd wytrzasnął gadający model.

- Czemu zawdzięczam twą wizytę, o wielki żyrandolu? - zaintonował donośnie krokodyl, przybierając dostojną pozę. - Jaką masz dla mnie radę?

- Czy Tobie Bartek sufit na łeb nie spadł? Jaki żyrandolu?! To ja, Patryk! - wykrzyczał ubrany w galaretowany kostium skunks.

Krokodyl opuścił głowę, westchnął smutno i poczłapał w kierunku składzika po drabinę, porzucając niedawne marzenia o trzech życzeniach. Mógłby kupić sobie taki fajny żyrandol...

Akcja ratunkowa przebiegała sprawnie, więc Bartek zdziwił się, kiedy usłyszał dzwony straży pożarnej. W końcu znalazł drabinę i odpowiednio długą szczotkę do zeskrobania skunksa. Po co ktoś wzywał specjalistów?

- Dzyń-dzyń! Dzyń-dzyń! Dzyń-dzyń! - rozbrzmiewał głośny dzwonek z oddali zakładu.

Krokodyl czym prędzej wybiegł ze składzika i już w głowie układał odpowiednie zeznania „panie władzo, nie znam tego skunksa, widzę go pierwszy raz na oczy i nie mam pojęcia jak Patryk znalazł się na suficie."

Szybko przebierając dolnymi łapami, a w górnych dzierżąc sprzęt do wspinaczki sufitowej, krokodyl dobiegł do kasy. Ku jego zaskoczeniu nie dostrzegł tam wielkiego czerwonego wozu strażackiego. Zamiast tego ujrzał coś równie ogromnego, choć zupełnie innego koloru. U progu drzwi (a raczej tym co z nich zostało), stała olbrzymia szara słonica w pięknym białym kostiumie baletowym i z dzwoneczkiem wiszącym na trąbie.

- Dzyń-dzyń! Dzyń-dzyń! - dudnił dzwonek zerwany z drzwi, a wokół stóp słonicy walały się resztki drewna, cegieł, gwoździ i innych pozostałości jej niezapowiedzianej wizyty. Bartek patrzył na zdewastowany zakład w osłupieniu i nie potrafił wydusić z siebie ani słowa. Szczęka musiała mu urosnąć w ekspresowym tempie, bo kiedy ją rozdziawił w szoku, to czuł, że dotyka podłogi.

- Ja przepraszam *dzyń-dzyń*, że tak bez pukania, ale sprawa jest naprawdę pilna! - tajemnicza słonica nie czekała na zaproszenie i strząsając dzwonek z trąby, mówiła dalej – Słyszałam, że jest pan najlepszym szewcem w całej dżungli. Mam dla pana zlecenie nie cierpiące zwłoki.

- Póki co to cierpiące są moje drzwi! - załamany Patryk próbował wyciągnąć spod stóp słonicy coś co do niedawna było klamką, ale choć szarpał z całych sił, to nie był w stanie poruszyć jej nawet o milimetr.

Szewc Bartek i kłopoty na każdym krokuजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें