Świat Róży

10 1 3
                                    

Nie mieli nic, oprócz swoich oczu i warg, spojrzeń, którymi się obdarowywali i pocałunków, którymi się obsypywali. Nie mieli nic, oprócz słów, które szeptali sobie do uszu tuż przed zaśnięciem, nic oprócz swoich ciał, które splatali w miłosnym tańcu. Ich mięśnie lekko grały pod skorą, ich mocne nogi długo mogły nieść ich galopem. Nie mieli nic, oprócz serc bijących w tym samym rytmie, nic oprócz swojej miłości większej i piękniejszej, niż jakakolwiek miłość przedtem. Nie mieli nic, oprócz ziemi, którą mogli przemierzać we wszystkie strony.

W upalne dni leżeli w trawie, wdychając jej słodkawy, tak cudowny zapach, pozwalali promieniom słońca pieścić ich skórę i wypełniać całe ciało przyjemnym ciepłem. Gdy wiał wiatr pobudzający ich do biegu i budzący w nich tęsknotę za otwartą przestrzenią i odległymi miejscami, do których nigdy mieli nie dotrzeć, gnali przed siebie bez opamiętania, by w końcu runąć na ziemię, tarzać się i śmiać, wyrzucając nogi ku niebu. Czasem, gdy napadał ich nostalgiczny nastrój, brodzili w wysokich, sięgających ich brzuchów trawach, mówiąc o przemijaniu, obserwowali jak wieczór wydłuża ich cienie. Czasem tylko siedzieli obok siebie i patrzyli w niebo, na doskonały, czysty błękit, białe obłoki, czy krwawiące czerwonym światłem rany, rozdarcia w nieboskłonie uczynione przez pazur zachodu. Ogromna kula słońca powoli ukrywała się za wzgórzami, zawsze inna, ale i zawsze taka sama.

Nie mieli nic oprócz rzeki. Kochali tę rzekę czasem senną, upstrzoną złotymi refleksami słońca, a czasem spienioną i gniewną, przywodzącą na myśl morze, kochali ją tak, jak trawy, ziemię i niebo, tak jak kochali siebie.

Na nic nie mieli wpływu, ale godzili się z tym. Pory roku leniwie następowały po sobie w odwiecznym rytmie, a im się to podobało. Letnie upały uspakajały i rozleniwiały. Jesienne wiatry ekscytowały, zachęcały do biegu, zabawy i śmiechu. Wirujące w powietrzu płatki śniegu także ich cieszyły i urzekały swoim pięknem. Wiosenne deszcze i burze przynosiły wręcz mistyczne oczyszczenie. W ich świecie wszystko było w porządku, wszystko było na swoim miejscu, a oni byli szczęśliwi, ona – Róża, najpiękniejsza wśród klaczy i on – Granit, najwspanialszy z ogierów.


To był zwyczajny dzień, taki jak inne. Rano poszła na zajęcia, na te same, nudne zajęcia co zawsze: angielski, na którym cała grupa ziewała i patrzyła tępo na ściany lub sufit i ćwiczenia z hodowli owadów użytkowych, chyba jeszcze nudniejsze. Już wtedy była zdenerwowana. Nie mogła się skupić, jakby przeczuwała, co ma się zdarzyć. Na angielskim napisała kolokwium zupełnie wyzuta z emocji. Strzelała, ale nie bardzo obchodziło ją, czy zaliczy, czy też nie. Już sam ten fakt należał do dziwnych. Była przecież prymuską, urodzonym kujonem. O co chodziło?

W środę widziała się ze swoim chłopakiem. Razem jeździli konno. Dużo galopowali i byłby to piękny dzień, gdyby nie jeden drobiazg. On źle wyglądał, miał podpuchnięte oczy i powiększył mu się węzeł chłonny na szyi, tak, że aż było go widać. Tego dnia był piątek, a on był właśnie u lekarza. Podejrzewała, że to może być nowotwór. Przeczytała parę książek, obejrzała parę filmów, lubiła dramaty. Bała się, ale tak naprawdę nie wierzyła, że coś takiego mogłoby się im właśnie przytrafić.

Kiedy po południu wreszcie dotarła do domu, jej matka poinformowała ją, że dzwonił dziekan. Dziekan dzwonił do niej do domu! Trochę jej to pochlebiło. Pytał, czy jest zainteresowana wyjazdem do zachowawczej hodowli koników polskich w Popielnie na obserwacje porodów. Pewnie, że była. Marzyła o tym wyjeździe od września, gdy tylko dowiedziała się, że coś takiego w ogóle będzie możliwe. Właśnie był kwiecień.

Pobiegła do telefonu. Zadzwoniła, nie do dziekana, a do swojego chłopaka, coś jej mówiło, że powinna się go zapytać, czy może jechać.

– Co powiedział lekarz? – o to jednak zapytała najpierw.

Świat RóżyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz