Krąg Pierwszy: Desperacja

11 3 0
                                    

 Przyspieszone bicie serca, pot perlący się na czole, duchota wzierająca swe macki w płuca. Wypadkowa diabelskich ukropów jakie panowały od kilku dni, jak i stresu przed egzaminem. Ostateczną próbą, która odpowie na pytanie czy jest się godnym wyniosłego honoru noszenia tytułu doktora czy nie. 

 A jeśli nie, to w jaką mierną otchłań braku szacunku zostanie się strąconym?

 Poprawił krawat ściskający jego szyję jak sznur wisielczy. Otrzepał mankiety z pyłków uczelnianych ogrodów. Z zewnętrznej kieszeni marynarki dobył zdjęcie o zagiętych rogach, na postać nań utrwaloną, rosnące przed uszami skrzydełka mu zatrzepotały.

 Przełknął ślinę z trudem, wciągnął łapczywie gorące powietrze. Schował kartonik i lekko zdzielił się po policzku. Znów zatrzepotał skrzydełkami i sięgnął do neseseru po butelkę wody. Żadnej nie znalazł, groza objęła go wysuszonymi szponami.

 Wtem drzwi trzasnęły zawiasami. Do nagrzanej poczekalni wczłapał wąsaty woźny o skrzydełkach zżółkłych od tytoniu zażywanego na wszelakie znane sposoby. Przetoczył podkrążonymi oczyma po pustawym pomieszczeniu i chrząknął. Z kieszeni na przepoconym swetrze, wydarł notes z oberwaną okładką.

 - Jülias Daüráth - wychrypiał.

 Wywołany powstał na baczność podrywając neseser, ciężarny dwoma funtami notatek. Zaciskając nieprzerwanie nasiąkający potem krawat, chybotliwie podszedł do woźnego.

 - Obecny! - ogłosił tak pewnie jak tylko potrafił.

 - Legitymacja - zakomenderował wąsacz.

 - Ja... jestem ostatni w kolejce, dosłownie nikogo nie ma. To trochę przesadnie biurokratyczne, nie sądzi pan...

 - Legitymacja panie student. Jak pana obleją to nie będzie musiał pan jej zdawać osobiście.

 Jülias zgrzytnął zębami, skrzydełka mu oklapły. Przezwyciężając ciarki mrowiące się pod skórą, dobył z bocznej zakładki neseseru obtłuczoną, winylową kartę. Woźny sprzątnął ją od razu i usunął się z przejścia. Na chłopaka czekała już oświetlona bladymi lampami scena i ogromna, cuchnąca kredą tablica.


 Aula na której rozgrywały się dramaty obrony dysertacji, była wyjątkowo urządzona. Prócz skrzypiącego podwyższenia były też rzędy krzeseł, całkowicie pogrążone w mroku. Rzucany na scenę nieszczęśnik nie wiedział ilu srogich profesorów zasiada przed nim, w teorii miało to uspokajać studentów. Praktyka pokazywała co innego.

 Wszak umysł ludzki nienawidzi próżni. Lepka ciemność szybko pęczniała w niewyraźnie kontury, smugi upiorów. Suchotnicze kaszlnięcia urastały do rangi niewypałów z haubic. Przypadkowe refleksy okularów czy zegarków transmutowały się w ślepia Otchłani co odwzajemniała przerażone spojrzenie z namiętnością.

 Jülias stał więc przy mównicy i gapił się w czerń. W prawicy ściskał kilka kartek spiętych agrafką a w lewicy zgniatał wałek kredy. Z całych sił starał się wyobrazić sobie, iż na widowni nie ma nikogo, że jeno ćwiczy prezentację i popłynie mistrzowsko. Jülias jednak nie miał dobrej wyobraźni.

 - Otóż! Otóż... właśnie, otóż to! Cywilizacja Hůmbaba swój rozkwit przeżywała od VII do V wieku przed naszą erą. Ogniskując się wokół rzeki Ǧřendel na terenach dzisiejszego Kalifatu Ýabal, mieszkańcy, Hůmbabianie pozostawili po sobie setki świątyń i tysiące artefaktów z których niewiele udało się zrozumieć współczesnej nauce...

 Mimo iż przylepiony potem, zdołał się oderwać od mównicy i choć na chwilę przestać patrzeć w otchłań. Czując iż musi coś uczynić z obrzydliwą w dotyku kredą, zaczął kreślić nią linie na zielonej płycie. Zamach ręki, porwana linia jak nienarodzony półksiężyc. Zgrzytnięcia palców, zarys geometrycznej lilii. Zarycie paznokciami w kredę, ugryzienie języka, paniczny trzepot skrzydełek, kreska na kształt kosy łącząca wcześniejsze szkice.

Ambitne Marzenia & tegoż skutkiWhere stories live. Discover now