🥀19🥀

110 13 181
                                    

Dwudziesty siódmy lipca

~Jane

- No weź nie może być, aż tak źle - powiedział Will siedzą po turecku na łóżku.
- jak nie? Mama się do mnie nie odzywa od pory kiedy wzięłam jej listy - wyjęczałam opadając plecami na materac.
- po co ty je w ogóle brałaś? - zapytał.
- bo chciał odkryć życie mamy z czasów kiedy miała tyle lat co my. Okazało się, że całkiem ciekawa ma przeszłość - odpowiedziałam.
- może i miała ciekawa przeszłość, ale to i tak zakłócanie jej prywatności. Ty byś nie chciała, żeby ktoś przeglądał twoje rzeczy - powiedział.
- gdybyś ty miał taką okazję zmarnowałbyś ją? - zapytałam podnosząc się z do siadu tak, że siedzieliśmy na przeciwko siebie.
- Może I bym miał pokusę przeczytania ich, ale to zakłócanie prywatności, a jeśli ja będę szanować prywatność innych oni będę szanować moją - odpowiedział, jednym ze swoich monologów.
- tak nie działa świat, ty jesteś za bardzo naiwny na niego - powiedziałam, ale widząc jego smutna minę dodałam.
- No przepraszam, ale przejrzyj na oczy ty widzisz we wszystkich I wszystkim dobro, a prawda jest taka że świat jest zły -

- dobra skończ już pieprzyć, ja tu przychodzę specjalnie dla ciebie, żeby cie pocieszyć, chociaż ty prawie nigdy tego nie robisz, a ty masz do mnie problemy, bo nie jestem taki jak ty - powiedział.
- taki jak ja, czyli jaki? - zapytałam poddenerwowana.
- czyli wredny, zbyt pewny siebie, zadufany w sobie i zbyt bardzo użalającym się nad sobą - odpowiedział I wstał z łóżka, co ja też uczynilam.
- czyli nagle uważasz mnie za najgorsza osobę na świecie? Jestem taka tylko  dlatego, że miałam chujowe dzieciństwo - powiedział lekko unosząc ton.
- Oj już skończ, zawsze się bronisz tylko tym dzieciństwem, a prawda jest taka, że nie jedyna w tym domu ma życie do dupy - zrobił przerwę.
- ja i Jonathan wychowaliśmy się w domu gdzie najważniejszy był alkohol, papierosy i narkotyki, a każdy wypowiedziane przezemnie słowo było karane, mama ma strasznie surowych rodziców i u niej l8czyly się tylko pieniądze, tata stracił wszystkich, których kochał oprócz nas, chociaż mam wątpliwości, czy mnie kocha. Widzisz wszyscy w tej rodzinie dostali po dupie od losu, ale ro tylko i wyłącznie ty tym się chwalisz i bronisz, i wiesz co zawsze wszyscy są po twojej stronie - wykrzyczał.
- po pierwsze, to akurat nie nazywa się użalanie się nad sobą tylko manipulacja, a po drugie, bo ty to niby taki święty jesteś i nigdy nie używałeś chujowego dzieciństwa jako swojej tarczy, jesteśmy tacy sami, kurwa tacy sami - odkrzyczałam.
- wiesz, co? - zapytał, ze zaszklonymi oczami, którymi tym razem niezbyt się przejęłam.
- co? - odpowiedziałam.
- zmieniłaś się, nie wiem dlaczego, ale nie jesteś już moją siostrą, jesteś teraz kimś innym, kimś kogo nie znam i nie chce poznać, kimś kto zabrał moją siostrę - odpowiedział jakby przerażony.
- to nie moja wina, to te pieprzone głosy, które mi ostatnio rozkazują, ja już nad nimi nie panuje, ciglę mi krzeszczą w głowie, albo karzą mi się zabić, albo mówią, że to moja wina, albo czemu ja to w ogóle tobie mówię? - powiedziałam.

- głosy wróciły? Czemu mi nie powiedziałaś? - zapytał.
- jesteś cały czas u swojego chloptasia to jak mogłam ci powiedzieć? - powiedziałam przewracając oczami.
- Nie mamy średniowiecza są takie rzeczy, jak telefony i mogłaś go urzyć, żeby napisać, że jest źle. Przecież od razu bym przyszedł, obiecałem Ci to - powiedział zawiedziony.
- Jednak ciebie nie było kiedy, tego potrzebowałam. - odpowiedziałam spuszczając wzrok na podłogę.
- Idę - powiedział i wyszedł.
Wiedziałam, że teraz będzie płakał, zawsze tak było. Sama chciałam to zrobić, ale nie mogłam się rozpłakać, ja nie jestem słaba, jak on, ja jestem twarda. Płakałam przy Max. Złamałam zasadę. Nie jestem twarda. Jestem jak Will.
- co to za krzyki? - do pokoju wszedł mój rozloszczony ojciec.
- Nie ważne - odpowiedziałam i odwróciłam się do niego plecami.
- ej młoda damo, rozmawiasz ze mną więc patrz na mnie - powiedział po czym złapał mnie za ramię i siłą odwrócił w swoją stronę.
- zostaw mnie! Chce być teraz sama! - krzyknęłam wyrywając się z jego dotyku.
-  O się z tobą dzieje, Jane? To ta Max? Ona cię tak zmienia? - zaczął wypytywać.
- co się ze mną dzieje, ze mną? - zapytałam.
- to ty nagle stajesz się chujem, nagle wyjeżdżasz, zostawiasz nas na tydzień, nikomu nie mówiąc gdzie tak naprawdę jesteś, bo nie wierzę ci ze byłeś u dziadków, kłócisz się z mamą o byle gówno, i to ze mną się coś dzieje?! - wykrzyczałam mu to w twarz, wreszcie zdobyłam się na odwagę by powiedzieć mu to prosto w twarz.
- po pierwsze nie rozmawiasz z przyjaciółką więc się miarkować w słowach, a po drugie mam ostatnio gorszy czas więc to nie moja wina, że tak się wszystko potoczyło! - odpowiedział.
- ja mam gorszy czas, hmm pomyślmy od dwunastu lat, ale nie mam problemu do wszystkich I nie zostawiam rodziny od tak na tydzień bez jakieś dobrej przyczyny - krzyknęłam, a z moich oczu popłynęły zły, których już nie byłam skłonna zachamować.

- Nie interesuje cię nie, kompletnie nic. Nie obchodzą cię uczucia Will'a jak na niego drzesz mordę bo znalazł sobie tu przyjaciela, nie obchodzi cię to, że Jonathan znalazł sobie pierwsza dziewczynę z którą spędza cały czas wiesz ostatnio go widziałam trzy dni temu jak do niej wychodził, nie interesują cię mama i to jak się z nią kłócisz, chociaż powinno bo to twoja żona i jest wspaniała, nie obchodzę cię ja, i to kim naprawdę jestem, nie wiem dlaczego, ale tak nagle nie lubisz Max, a wiesz co, nie pozbędziesz się jej z mojego, twojego i tej rodziny życia, bo ją kocham, a ona kocha mnie, jest moją dziewczyną i - zatrzymałam się kiedy zdałam sobie sprawę, że powiedziałam za dużo.
- a więc tak, no po prostu świetnie! - klasną w ręce i zaśmiał się.
- gratulacje Joyce, zmieniłaś nasza jedyna córkę w ciebie! - krzyknął tak głośno, żeby kobieta na pewno usłyszała.
- wiesz co, w jednym się pomyliłaś ta ruda świnia więcej tutaj nie przyjdzie - dodał, a mój smutek zmienił się z piekielnie złość.
- Nie zrobisz tego - powiedziałam.
- Nie będzie mi rozkazywać gówniaro- powiedział podchodząc bliżej mnie.
- to nie była prośba to było stwierdzenie - powiedziałam i zacisnęłam pieści, by dać lekki upust emocją.
- dzieciaku, chyba nie wyraziłem się jasno - powiedział twardo.
- jak jeszcze raz zobaczę ja w moim domu, to odeślę cię do babci i dziadka na resztę wakacji, bez telefonu, zrozumiano? - zapytał.

- pieprz się - powiedziałam przez zaciśnięte zęby, starszy tylko posłał mi mordercze spojrzenie i wyszedł z hukiem z mojego pokoju. Opadłam na podłogę zanosząc się ciężkim i tym razem głośnym szlochem. Właśnie zepsułam wszystko co mogłam. Była szczęśliwa, ale to zepsułam. Każde szczęście kiedyś musi odejść, by mogło nadejść później, ale dlaczego to akurat ja sama musiałam je sobie zniszczyć? Czemu to ja jestem ta kretynką? Czemu to zawsze muszę być ja? Czemu...

Usłyszałam ciche skrzypnięcie drzwi, które uswiadamiało mnie w tym, że ktoś widzi mnie w takim stanie. Tym razem usłyszałam zamknięcie drzwi, ale bez huku, a potem ciche kroki w moją stronę. To był Will. Usiadł obok mnie i przytulił do siebie, tym razem nie czekałam tylko od razu oddałam uścisk, potrzebowałam tego, od niego, nie od mamy, nie od Jonathana, nawet nie od Max, od niego. Potraktowałam go okropnie, ale on I tak przyszedł do mnie. Rozpłakałam się  jeszcze bardziej. Nie jestem jak Will. Bo on jest twardy. On umiał mi wybaczyć bez moich przeprosin tylko po to by mi było, lepiej. To on zawsze był tym silniejszym. Ja tylko taką zgrywałam. Słyszałam, że on taż płacze, ale to pewnie dlatego, że z dołu słychać kłótnie rodziców. Zabawne znowu czuję się jakbym miała dwanaście lat i siedziała z bratem na podłodze z bratem przytulając się do niego, b orodzice się kłócą, tylko wyjątkiem jest to, że kiedyś kłócili się raz na pół roku  teraz kłócą się raz na pół dnia.

Jest źle, jest tak kurwa źle.




🥀
HEJOOO, kocham was traumatyzować🥰
Nie będzie dobrze.

Pozdrawiam💞

I Have Your Blood on My Hand ~ElmaxWhere stories live. Discover now