Zabawa (nie)równoległa

90 8 3
                                    

Ciepłe podmuchy wiatru przyjemnie drażniły odsłoniętą skórę jasnowłosego chłopaka. Promienie słońca przedzierające się przez pojedyncze chmury padały na jego twarz, zmuszając do mrużenia oczu. Uniósłszy rękę, zbliżył ją do twarzy kryjąc się przed ostrym światłem. Zmiana pozycji wiele by ułatwiła, jednak mentalnie była poza jego zasięgiem.

Rozchyliwszy lekko palce, ujrzał rozpościerające się nad nim błękitne niebo, które po chwili przesłonił widok znajomej mu twarzy. Opuszki palców musnęły skórę jego dłoni, a bezlitosne promienie słońca zderzyły się z żywą barierą. Skryty w cieniu rzucanym przez pochyloną nad nim postacią, z uwagą obserwował delikatny ruch starannie zaplecionego warkocza. Miał ochotę chwycić go w swoje palce i pociągnąć, tak by dzielące ich centymetry ostatecznie zbliżyły się do zera.

– Zaczynam martwić się o twoje zdrowie – zaczął Mikey, nie odrywając od niego oczu. – Od kilku dni ignorujemy podstawowe potrzeby naszego organizmu. Ja sobie poradzę, ale co do ciebie nie mam pewności.

– O jakich potrzebach mówisz?

Mikey poruszył głową, pocierając policzkiem o miękki materiał koszulki i powróciwszy do niego spojrzeniem, uśmiechnął się słysząc charakterystyczny dźwięk potwierdzający jego obawy.

– Twój brzuch domaga się jedzenia, Ken-chin.

– Może buntuje się przed twoim ciężarem?

Napompowawszy policzki, Mikey podniósł się, ale silne ramiona powstrzymały go przed ucieczką i na powrót ułożyły na (nie)zadowolonym brzuchu swojego właściciela.

– Przerwa jeszcze się nie skończyła – przypomniał Ken-chin, odgarniając pojedyncze kosmyki z jego twarzy.

Zanim rozemocjonowany umysł zdążył skonstruować adekwatną do sytuacji odpowiedź, Mikey poczuł na swoich ustach delikatne muśnięcie.

– Od kilku dni priorytety mojego organizmu ulegają ciągłym zmianom – wyznał Ken-chin, przyglądając mu się zza lekko przymrużonych powiek.

– Nie jestem w stanie zaspokoić ich wszystkich – zauważył cicho Mikey.

Charakter spojrzenia Ken-china odbierał mu swobodę i poczucie pewności. Czuł się bezbronny i całkowicie podatny na każde jego słowo.

– Polemizowałbym – stwierdził Ken-chin, stopniowo zmniejszając dzielącą ich odległość.

Coraz wyraźniejsze smak i dotyk zdawały się pozbawiać ich złudzeń, że cokolwiek jest w stanie ich zatrzymać, że istnieje coś bardziej absorbującego, ważniejszego niż bliskość, która z każdym ich zsynchronizowanym oddechem osiągała kolejny, wyższy poziom.

Wplótłszy palce w miękkie włosy, Ken-chin poruszył się prowadząc go za sobą, a gdy poczuł na sobie wyraźny ciężar jego ciała, dalece nieusatysfakcjonowany przycisnął go do siebie jeszcze bardziej.

Cichy jęk wydostał się z jego gardła, by w tym samym momencie zostać uciszonym przez napierające usta leżącego tuż pod nim chłopaka. Pogłębiający się pocałunek powoli prowadził ich do nieprzekraczalnej jeszcze granicy.

Nieprzekraczalnej z wielu powodów.

– Mikey – usłyszał jego cichy głos, gdy granica okazała się być bliżej niż kiedykolwiek wcześniej.

Uniósłszy nieznacznie powieki, napotkał wpatrzone w niego lśniące czarne oczy, a świadomość dotyku jego dłoni na skórze sprawiła, że na krótką chwilę zapomniał jak się oddycha. Opuszki palców kreśliły niewidoczne ślady na jego plecach, z wolna podążając wzdłuż kręgosłupa.

Zabawa (nie)równoległa | Draken x MikeyWhere stories live. Discover now