Rozdział 4

3.1K 322 19
                                    

Stałam tak w przygnębiającej ciszy, czekając na jego ruch. A on czekał na mój. Milczenie przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Oboje skierowaliśmy głowy w stronę otwartych już na oścież drzwi. Do domu, cała mokra weszła rudowłosa dziewczyna. Wparowała do przedpokoju, nawet nie patrząc w moją stronę. Wieszając swój żółty płaszcz na wieszaku, odwróciła się w naszą stronę zamierając. Jej piwne oczy rozszerzyły się, gdy wzrok spoczął na ciemnowłosym chłopaku.
-Lisa, ja...-ruszyłam, udzielając wyjaśnień, ale Jeff był szybszy. Ruszył na moją przyjaciółkę, wyjmując nóż z kieszeni bluzy. Po chwili dotarło do mnie, co chciał zrobić. Zaczełam krzyczeć na chłopaka, żeby przestał, ale mnie nie słuchał. W jednej chwili złapał ją za mokre, rude włosy, a w już w drugiej Lisa leżała już martwa na podłodze. Z ciętej rany na szyji sączyła się szkarłatna ciecz. Moje łzawe lamenty ustały, kiedy przed oczami ujrzałam moją przyjaciółkę, wraz ze mną z najmłodszych lat. Jak bawiłyśmy się lalkami, jak razem byłyśmy w podstawówce i tam wywoływałyśmy duchy w szkolnej toalecie, pierwsze miłosne rozterki w gimnazjum. A teraz moja najbliższa przyjaciółka leżała nieżywa na podłodze, w moim domu. Powoli podniosłam wzrok na Jeff'a. Patrzył na mnie przepraszająco. Ruszył do mnie powoli, chcąc udzielić wyjaśnień.
-Zostaw mnie! - krzyknełam, odpychając ode mnie chłopaka. Płacząc, podbiegłam do Lisy. Przytulałam ją i błagałam, żeby wróciła. Ale było za późno. Odeszła już na zawsze, a ja nie mogłam nic na to poradzić.
-Musimy ją stąd wziąć. - powiedział cicho Jeff. Choć byłam na niego wciekła, przyznałam mu rację. Byłoby ze mną źle, jeśli ktoś znalazłby u mnie martwe ciało. Bez słowa.wziął dziewczynę na ręce. Odwrócił się i szybkim krokiem poszedł do tylnego wyjścia. Smutno ruszyłam za nim. Szedł z ciałem na śmietnik. Złapałam go za rękaw białej, ubrudzonej bluzy.
-Zanieśmy ją do domu. - powiedziałam stanowczo.
-Gdzie ona mieszka? - zapytał zniecierpliwiony.
-Na Green Street.
-To jest po drugiej części miasta! - krzyknął. Spojrzałam na czubki butów, zawstydzona swoją głupotą. Jeff westchnął tylko i rzucił krótkie:
-Zostań tu.
-Idę z tobą! -krzyknełam, trochę za głośno.
-Cicho bądź! - kolejne westchnięcie. Ruchem głowy zgodził się, żebym z nim poszłam. Trzymałam się z dala od niego, ale kiedy jakiś człowiek patrzył na nas z podejrzewaniami, natychmiast udzielałam wyjaśnień typu: "koleżanka trochę za dużo wypiła". W egipskich ciemnościach nikt nie zauważył rany na jej szyji, a ja dzielnie powstrzymywałam kolejne łzy.
-To tu. - powiedziałam cicho. Czarnowłosy spojrzał na wielki, błękitny dom jednorodzinny.
-Jak my to zrobimy? - mruknął bardziej do siebie, niż do mnie. Spojrzałam tam gdzie on. W oknie świeciło się światło, prześwitując przez żaluzje.
-Mogę zagadać jej rodziców, a ty wniesiesz Lisę na górę. - zaproponowałam cicho. Kiwnął tylko głową. Wziełam głęboki wdech i pociągnełam za klamkę. Drzwi jak zwykle były otwarte.
-Dobry wieczór! - krzyknełam, ledwo wchodząc do pomieszczenia. Zastałam staruszków Lisy w kuchni, pochylonymi nad stertą papierów. Podnieśli wzrok.zaskoczeni moim najściem.
-Evalyn, co ty tu robisz? - zapytała zdziwiona matka dziewczyny.
-Um, Lisa zostawiła u mnie telefon. - wymyśliłam coś na poczekaniu. Starsza kobieta zmarszczyła brwi nie dowierzając. Myślała o tym przez chwilę, ale odpuściła.
-Lisa właśnie szła cię odwiedzić. - powiedziała uśmiechając się.
-O, to ja już pójdę. Nie chcę, żeby czekała pod drzwiami. - odwzajemniłam uśmiech, starając się wyglądać naturalnie. Pożegnałam się i wyszłam. Nie zwracając uwagi na opierającego się o ścianę chłopaka ruszyłam do domu. Poszedł za mną, więc przyśpieszyłam kroku. Po pięciu minutach szybkiego marszu zwolniłam zmęczona. Cholerne chore płuca. Przystanełam, żeby złapać oddech. Chłopak stanął obok mnie i zadarł głowę do góry. Po chwili też się wyprostowałam i spojrzałam tam gdzie on. Przestało padać i teraz niebo oświetlały miliony gwiazd.
-Wiesz, że tak musiało się stać? - zapytał cicho, nadal patrząc w nocne niebo. - nie chcę, żebyś miała do mnie za złe, czy coś.
Złapał się za kark zakłopotany.
-Cholera, jak masz nie mieć do mnie pretensji, zabiłem ci kogoś bliskiego. - wlepił wzrok z swoje buty.
-Tak, zabiłeś. - powiedziałam przez łzy. Otarłam rękawem oczy i ruszyłam przed siebie. Jeff nie szedł już za mną, ale śledził moje kroki. Przynajmniej do zakrętu.
Wróciłam do domu i spojrzałam na zaschniętą już plamę krwi. Wziełam mokrą szmatkę i usuwałam brud z podłogi. Po paru minutach zaciętej walki z plamą, ta zeszła. Odetchnełam z ulgą i poszłam zanieść ścierkę. Z przedpokoju usłyszałam donośny głos.
-WRÓCIŁEM!
******************************
Hej, hej, hej! Mamy czwarty rozdział i 1tys! Tak nas dużo XD kocham Was *-* No i nie wiem, co tu jeszcze pisać, więc się z Wami żegnam ^^ Do nastepnego!

O ile przeżyjesz...Donde viven las historias. Descúbrelo ahora