21 - Obietnice

11 2 0
                                    

Miotła górowała nade mną. Podłoga była zimna, ale w przyjemny sposób. Jarzeniówki na suficie zamigotały nieregularnie. Poczułam, że Nerrin zabiera mi miotłę. Puściłam ją. Usiadł przede mną na podłodze w ciszy. Chciałam na niego spojrzeć, ale nie byłam w stanie podnieść głowy, więc wpatrywałam się w swoje ręce leżące bezwiednie na kolanach. Wydawały się prawdziwe, materialne. Pod paznokciami zostało mi trochę proszku do białego. A jednocześnie widziałam jak przez mgłę. Zmrużyłam oczy i znowu zobaczyłam zarys kajdan, które wbijały się w nadgarstki. Siedziałam w popiele, jeszcze gorącym. Gryzący dym zmusił mnie do kaszlu.

- Przyniosę wody - zaoferował Nerrin, ale złapałam go za rękaw.

Podniosłam głowę i spojrzałam na niego. Musiałam wyglądać żałośnie, bo na jego twarzy malowało się zmieszanie. Przełknęłam ślinę.

- Czy... - zawiesiłam głos, próbując zebrać myśli, ale ciągle widziałam dym i języki ognia. Było równocześnie gorąco i zimno. Podłoga wyłożona gresem wcale nie stanowiła stabilnego oparcia. Falowała niczym płynąca lawa.

- Da się przyzwyczaić - powiedział pokrzepiająco Nerrin. Musiał mieć podobne doświadczenia. - Trochę przytłacza wieczność, ale gdy uświadomisz sobie, że ten ogień ciebie nie będzie trawił, robi się lżej.

Pokręciłam głową.

- Ja się nie zgadzam - powiedziałam. - Musi być jakieś wyjście. Umowę da się unieważnić, każdą. Tak mi mówiła Blanka.

- To jest pakt z diabłem - uśmiechnął się. - Nie da się z niego wyplątać.

- Czytałeś dokładnie swoją umowę? - zapytałam. - Ja siedziałam nad nią kilka dni i poza jednym zapisem nielegalnym w naszym kraju nie było nic dziwnego.

- Ale to jest pakt z diabłem. Tu nie ma prawa naszego, czy jakiegokolwiek kraju... - jego głos zabrzmiał żałośnie.

Zastanowiłam się przez chwilę. Próbowałam poskładać fragmenty wspomnień, żeby przypomnieć sobie jak to wszystko wyglądało. Co mi w konkretnych momentach mówił szef. W tym momencie usłyszeliśmy, że do środka wszedł jakiś klient. Podniosłam się z podłogi i otrzepałam spodnie. Nerrin przez chwilę patrzył na mnie, ale też poszedł w moje ślady. Wyszliśmy do głównej sali pralni, gdzie stała aż czwórka klientów. W podobnym do nas wieku. Dwie dziewczyny, dwóch chłopaków. Wszyscy ubrani w letnie ubrania, nie mieli żadnej torby z praniem.

- Dzień dobry - przywitałam ich z uśmiechem. - Czy chcecie coś uprać? Jeśli potrzebujecie chwili, zapraszam na kanapę, mogę zrobić kawę lub herbatę.

Jedna z dziewczyn, krótkowłosa blondynka pokręciła głową.

- To jest pomyłka - powiedziała twardo. - Obudzimy się rano z kacem gigantem i koniec. Nie umarliśmy.

- To może być trudne do zrozumienia - przyznał Nerrin. - Niektórzy potrzebują dużo czasu. Nie musicie się śpieszyć.

- Nie, ty nie rozumiesz - dziewczyna patrzyła to na mnie to na niego. - MY żyjemy. Zaraz wyjdziemy stąd i obudzimy się zarzygani. Tyle.

Pewność w jej głosie aż mnie zmroziła. Reszta jej znajomych nawet nie rozglądała się po pralni. Czekali. Najwyższy z grupy chłopak trzymał rękę na klamce.

- Pojawię się tu za pięćdziesiąt lat - poinformowała blondynka i skinęła na grupę.

Wyszli.

A za drzwiami po prostu znikli.

Spojrzałam na Nerrina. Był równie zaskoczony co ja. Ale coś mi się przypomniało.

- Jeśli ktoś w nic wierzy to nic dostanie - powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko. - To jest wyjście.

Czysta wodaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz