5 - Szarość

46 5 3
                                    

- Co powiedziałeś? - zamrugałam. 

Przede mną siedział biały pers, wyjątkowo ładny jak na persa. Przymknął oczy na chwilę i zeskoczył ze stolika zostawiając mnie z własnymi myślami. Przetarłam oczy dłonią. Musiało mi się wydawać, bo się zdenerwowałam nieprzyjemnymi klientami.

Reszta dnia minęła powoli. Wprawdzie wieczorem pojawiło się sporo gości, ale wszyscy bez słowa załatwiali swoje sprawy i wychodzili. Pod koniec zmiany byłam tak głodna, że miałam ochotę zjeść kocią karmę, ale resztki godności mi na to nie pozwoliły. Nerrin za to co chwila wyciągał jakiś drobiazg z lodówki. Nawet nie co chwila, bardzo regularnie. Niemal z zegarkiem w ręku.

- Wreszcie wolne - powiedział, gdy zamknęliśmy drzwi. - Jeszcze tylko kot i możemy iść.

- Jutro też tu będziesz? - zapytałam oschle.

- Reszta zespołu jest na urlopach - wzruszył ramionami. - A ktoś uznał, że najlepiej cię wprowadzę w tajniki naszej pracy.

Uśmiechnął się przepraszająco. 

- Czyli przez najbliższe...

- ... dwa tygodnie, tak, będziemy pracować razem. Resztę poznasz później. Nocne zmiany też pewnie się zaczną dopiero po ich powrocie, bo na coś takiego muszą się zgodzić prawie wszyscy.

- To ile jeszcze osób tu pracuje?

- Trzy.

Nim się obejrzałam minęły dwa tygodnie. Przez ten czas regularnie odwiedzała nas pani Harris. Muzycy, na szczęście, już się nie pojawili. Nauczyłam się przygotowywać odpowiednie posiłki, żeby nie głodować. Nie było zbyt wielu klientów i po okresie próbnym, gdy wreszcie nauczyłam się obsługiwać ekspres, Nerrin uznał, że mogę zostać przez pół dnia sama, żebyśmy nie siedzieli całego dyżuru razem.

To był piątek, miałam przyjść na drugą zmianę i zamknąć pralnię. Siostra wspaniałomyślnie przygotowała mi całe pudełko naleśników, więc nie bałam się napadów wilczego głodu. Gdy weszłam do pralni, było w niej bardzo dużo osób. Więcej niż zwykle o tej porze dnia. Ba, chyba jeszcze ani razu nie było tylu klientów. Mój współpracownik krzątał się przy jednej z pralek, a kilka osób próbowało mu doradzać.

- Tu wciśnij - rzucił tonem znawcy starszy mężczyzna z wyjątkowo długimi wąsami.

- Nie, trzeba przytrzymać - zaoponował drugi, niewiele młodszy od poprzednika. Tak chudego staruszka już dawno nie widziałam. Jego palce wyglądały, jakby miały się złamać od dotyku.

- Długo jeszcze? - młoda dziewczyna, blondynka może troszkę starsza, może w moim wieku, rzuciła na podłogę torbę z praniem. - Niektórzy się niecierpliwią.

- To idź do innej pralki - warknęła na nią inna, kobieta gdzieś koło trzydziestki. - Ja dziecięce ciuszki muszę uprać. To jest tragedia. A nie, jakieś łaszki.

- Ci dam łaszki, lafiryndo! - warknęła blondynka wygrażając starszej pięścią.

Widziałam rozpacz na twarzy Nerrina. Zobaczyłam też coś, czego nikt z zebranych nie dostrzegł, bo stali zbyt blisko i zabrakło im perspektywy. Bez słowa przepchnęłam się przez zgromadzenie i podłączyłam pralkę do prądu. Od razu się uruchomiła.

- Poluzowało się - wyjaśniłam wzruszając ramionami.

- Najciemniej pod latarnią - zaśmiała się trzydziestolatka. - Mogę?

Mężczyźni wyraźnie się zawstydzili i przepuścili ją bez słowa. Nerrin bąknął ciche "dziękuję" i pomógł klientce uruchomić odpowiedni program.

Czysta wodaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz