Nahida zaczęłaby mu już tłumaczyć, że ciężko jest trzeźwo spojrzeć na przeszłość, na którą starano się nie patrzeć tak długi czas. Scaramouche nie znosił czuć.

Nie miał, więc pojęcia dlaczego patrzył na Tataratsunę, aż tak zapamiętale. Było coś w całej scenerii tego oddalonego od reszty świata kraju, co działało mu na nerwy i sprawiało, że chciał uciec z powrotem, do Sumeru, Liyue, czy gdziekolwiek tak właściwie. Gorszym miejscem na ziemi mógł być jedynie daleki kraj wiecznej zimy.

Z ziemi tej czuć było fałszem, ponieważ stracone życia nigdy nie zostały odzyskane, zrujnowanych wiosek nikt nie odbudował. W pobliżu Watatsumi wciąż widać było opuszczone baraki ruchu oporu.
Te tragedie to w dużej mierze jego dzieło, choć nikt już o tym nie pamiętał.

Noce były najgorsze, dlatego, że on nie potrzebował snu, a zmuszanie swojego ciała, aby weszło w stan spoczynku było nie lada wyzwaniem; sztuką, którą zaczynał opanowywać na nowo dopiero od niedawna. Odkąd współpracował z Nahidą, nakład jego pracy był dwa razy mniejszy, czasu wolnego było, aż zanadto. Jego jedyną ucieczką od nudy i nawracających myśli stał się sen, który skracał jego dzień o połowę. Ostatni raz spał, jeszcze za czasów swojej przyjaźni z Niwą, potem już rzadziej w czasach, kiedy opiekował się chorym dzieckiem.

W Fatui przed nikim nie udawał już człowieka, po części dlatego, że wśród Harbingerów, mało było takich, którzy rzeczywiście byli ludźmi. Jego pierwsze miesiące składały się z ciągłych serii niekończących się eksperymentów, którym poddawał go Dottore, "dopóki nie obudzi się jego prawdziwa siła". Czas mijał szybko, ponieważ pracując dla Fatui nie było momentu wytchnienia, dotyczyło to szczególnie nowych rekrutów, z których połowa kończyła martwa. Przypominał sobie pogardę, jaką czuł wtedy dla słabości ludzi, Dottore ją w pełni podzielał, tak jak i większość jego kolegów po fachu. Jedynym wyjątkiem był tak naprawdę Childe, który był młody i miał rodzinę, pełno rodzeństwa i nawet żyjących rodziców. Scaramouche go nie cierpiał.

***

Scaramouche opuścił Tataratusnę po przebudzeniu się następnego dnia, udając się w kierunku Yashinori. Miejsce to było upiorne, nawet, kiedy wieczna niepogoda została z niego przegnana. Było nieprzyjemnie cicho, zwierzęta opuściły te tereny uciekając przed wieczną burzą, trawa zgniła od ciągłego deszczu i dopiero gdzieniegdzie dało się widzieć nowe zdrowe pędy, próbujące się przebić przez martwe bagno. Domy były otwarte, wyglądały, jakby były zostawione w pośpiechu, dopiero kiedy się do nich zajrzało można było ujrzeć prawdę o śmierci. Nieliczne już po tak długim czasie szczątki ostatnich ofiar zarazy pozostawały w ich domach, gdyż nie było nikogo, kto mógłby ich pochować.

Można było tylko kochać ten na pierwszy rzut oka bezkonfliktowy, oddalony od reszty kraj. Inazuma nigdy nie prowadziła otwartej wojny z innym narodem, wszystkie starcia były wewnętrzne, a ofiarami zwykle cywile, znajdujący się w polu rażenia sił, o których nie mieli pojęcia.
Kiedyś Scaramoche miałby dla takich jedynie pogardę, jeżeli właściwie pomyślałby o ich losie. Słabi umierają pierwsi i taka jest kolej rzeczy. Bogowie są silni, a tacy nie muszą myśleć o kruchości ludzkich żyć, widzieli ich w końcu już tysiące.

Ktoś taki, jak Nahida zaprzeczał zupełnie jego idei na temat tego, czym jest Archon. Miała w sobie zdumiewający wręcz szacunek dla życia. Była to z pewnością jedna z tych cech, która nie spodobała się uczonym w Akademii. Bogini, która nie chce rządzić i narzucać, ale służyć i słuchać.

Scaramouche sam myślał, że jest słaba, niepoważna i dziecinna. Miał być silniejszym, lepszym bogiem od niej. Żałosne, bo ostatecznym celem Mędrców i Dottore nie było obdarzenie go władzą, a całkowita nad nim kontrola. Straciłby nawet ciało.

koniec burzy [kazuscara] Where stories live. Discover now