1

37 14 14
                                    

Trzecie stadium.
Trzecie stadium.
Trzecie stadium.
Cholerne, trzecie stadium.

Jak? – Pytała sama siebie Katie, leżąc na szpitalnym łóżku. Jej przerzedzone, ciemne, krótkie do ramion włosy okrążyły całą jej twarz, podkreślając jej bladą skórę. Obok niej, na stoliku nocnym, leżał posiłek który chwilę temu przyniosły pielęgniarki.

Katie nie miała ochoty ani go zjeść, ani nawet sprawdzić czym tak właściwie jest. Jedyne na co znalazła siłę, to oglądanie czarnej kropki na suficie, z takim zainteresowaniem, jakby była dziełem sztuki co najmniej pokroju Mona Lisy. Jeszcze niedawno robiła to samo, ale diagnoza była wtedy lepsza - drugie stadium raka płuc. Zabawne, mówić o takiej paskudnej chorobie “ nie jest źle”. Ale Katie uparcie to robiła, chociaż myślała całkiem coś innego. A teraz? Teraz nawet nie miała siły oszukiwać wszystkich, że jest w porządku.

Zresztą, kogo by miała oszukiwać? Swoją mamę, która przecież wiedziała lepiej o stanie Katie, niż ona sama, czy lekarzy, którzy mówili całą prawdę tylko jej mamie? Nie miała znajomych. Już nie. Kiedy tylko dowiedziała się o swojej chorobie, odsunęła od siebie wszystkich rówieśników. Nie chciała litości, a ich nie było stać na nic więcej. Ciągle jedynie pocieszające uśmiechy posyłane w jej stronę i szepty za jej plecami, które zaczęły się, gdy tylko jej waga spadła w dół, włosy zaczęły wypadać, a wory pod oczami powiększać. To, co jednak ostatecznie przesądziło o jej przejściu na nauczanie domowe, to jej pierwszy krwotok z nosa, którego dostała na lekcji historii. Wspomnienia z tamtego momentu prześladowały ją w koszmarach, niczym jej emocjonalny stalker. Dokładnie pamiętała, kiedy wstała ze swojego miejsca żeby omówić długo przygotowywaną prezentację, ale zanim wyszła z ławki, spojrzała ostatni raz na swój zeszyt, żeby przypomnieć sobie informacje. Zamiast najważniejszych dat, zobaczyła czerwone plamy, które były świeże, a co gorsza – ciągle pojawiały się nowe.

Pamiętała wtedy reakcję nauczycielki. Jej karcące spojrzenie skierowane w stronę panikujących rówieśników, i przerażenie w oczach kiedy dziewczynka przymknęła oczy, czując, że odpływa.
Nie chciała tego. Tej całej atencji. Chciała tylko móc znowu żyć normalnie.
Ktoś kiedyś powiedział jej, że dopóki nie zrozumie śmierci, nie zrozumie też życia.

Boże, jak ona znowu chciałaby nie rozumieć.

Ale Bóg miał co do niej inne plany. Miała umrzeć przed swoją osiemnastką, kompletnie wykończona przez raka, bez przyjaciół, pierwszej miłości, prawo jazdy, szczeniaczka o którego prosiła mamę odkąd skończyła pięć lat i jakichkolwiek doświadczeń z życia dorosłego. Była tego tak pewna, jak tego, że słońce wejdzie jutro rano na niebo, mając w dupie, że wszystkich razi. Nawet gdyby lekarz powiedziałby jej, że wyzdrowieje na sto procent, ona by wiedziała swoje. Bo było jej przeznaczone umrzeć. Tak szybko, jak tylko śmierć stwierdzi, że czas wziąć się do roboty.

– Jak dalej będziesz tak patrzeć na ten sufit, to chyba się zarumieni. – Z zamyślenia wyrwała ją jej własna mama. Melissa Tuner była najsilniejszą kobietą, jaką Katie kiedykolwiek poznała. Kiedy była mała, jej Mama umarła na raka, a ojciec zaczął pić więcej, niż przeciętny człowiek powinien. Kiedy miała dwadzieścia lat zaszła w ciążę z mężczyzną, którego właściwie mężczyzną nazwać nie można, bo niemal natychmiast uciekł przed odpowiedzialnością. Melissa została sama z małą Katie, u której w wieku siedemnastu lat wykryto nowotwór.I teraz, mimo to, stała obok jej łóżka, uśmiechając się troskliwie.

Katie zmusiła się, żeby odwzajemnić uśmiech. Jeśli miała być dla kogoś silna, to właśnie dla swojej mamy.

– Zjesz kolację?

Brunetka bardzo chciała odmówić, ale skinęła głową. Była już wystarczającym problem, żeby jeszcze produkować kolejne.

Okazało się, że to co było na tajemniczym talerzu leżącym obok, to dwie kromki chleba z masłem i pomidorem. Szpital w którym była Katie nie był najlepszym miejscem, dla osoby chorej na raka. Był miejscem dla tych, którzy potrzebowali pomocy, ale nie mieli wystarczająco pieniędzy, żeby ją dostać z innych źródeł. Lekarze tutaj byli zawsze poważni, niemal nieludzcy. Pielęgniarki, jeśli się uśmiechały, to tylko z pogardą do pacjentów. Rodzina odwiedzająca chorych zawsze wychodziła z tego miejsca z radością, ciesząc się, że już nie musi tam przebywać. W szpitalu nawet powietrze wydawało się być ciężkie. Ściany, które powinny być białe, już dawno zrobiły się pastelowo żółte. Na suficie były czarne kropki, niewiadomego pochodzenia, które były głównym punktem zainteresowania Katie od swojej pierwszej wizyty tutaj. Grzejniki były zapewne sprzed trzydziestu lat, bo mogłyby ogrzać co najwyżej jeden metr kwadratowy. Łóżka skrzypiały przy każdym ruchu, a krzesła były poobdzierane z farby, którą z nerwów często nieświadomie skrobali odwiedzający. Łazienki wyglądały jak z horroru, szczególnie zimą, kiedy lustra były zaparowane od różnicy temperatur. Okna otwierano tylko, jeśli ktoś zasłabł i natychmiast potrzebował świeżego powietrza. O ile ktoś to w ogóle zauważył, bo nie było tutaj za dużo personelu, a małe sale mieściły tylko po jednym pacjencie.

Bukiet stokrotek Where stories live. Discover now