Epilog

2.6K 75 45
                                    

- Powiesz mi w końcu gdzie jedziemy, Matteo? - mruknęłam ponuro, zerkając na skupionego na drodze chłopaka.

Jechaliśmy już kilka godzin, a moja głowa niemiłosiernie dawała o sobie znaki. Nienawidziłam kaca ani tego moralniaka, który był na następny dzień. Nie odzywaliśmy się do siebie przez całą drogę, ale to była przyjemna cisza. Każde z nas było pogrążone we własnych rozmyśleniach.

- Dowiesz się kiedy dojedziemy - odpowiedział tylko i wyciągnął coś ze schowka samochodowego - to na kaca, kruszonko - uśmiechnął się pod nosem i rzucił mi opakowanie tabletek na kolana.

Moje zbawienie.

Od razu wzięłam jedną z nich i popilam wodą, która leżała gdzieś pod moimi nogami.

- A daleko jeszcze? - po tym pytaniu Martinez przewrócił oczami, ale nie odpowiedział.

Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się na sporym parkingu, obok którego znajdował się cmentarz. Poczułam nieprzyjemne ukłucie w brzuchu. Nie chciałam tu być. Parking był pusty, a w okolicy nie było żadnego budynku.

- Czy to już mój koniec? - zapytałam poważnie, a gdy zobaczyłam równie poważny wyraz twarzy Matteo miałam ochotę uciekać.

- Niektóre dzieci po prostu rodzą się z tragedią we krwi - wzruszył ramionami i odpiął pas. Wysiadł z samochodu i okrążył go, aby otworzyć i moje drzwi.

- Co masz na myśli? - przełknęłam gule w gardle i odważyłam się na niego spojrzeć, a wtedy chłopak nie wytrzymał i wybuchł śmiechem.

- Nie bądź pelikanem, chce ci tylko coś pokazać - podał mi dłoń i uśmiechnął tak, że zmiękło mi serce. A chęć zabicia go minęła tak szybko jak się pojawiła.

- Matteo, wiem jak wygląda cmentarz - odpowiedziałam całkiem poważnie i chwyciłam jego dużą dłoń.

- Zamknij się już albo sam zamknę twoje usta.

- To propozycja? - uniosłam brew do góry, a w odpowiedzi dostałam tylko mrugnięcie okiem.

Wysiadłam z auta i szłam za chłopakiem, który nie trudził się by na mnie poczekać. Jednak szliśmy na cmentarz. Tylko po co?

- Pamiętasz co powiedziałem o twoich biologicznych rodzicach? - rzucił, kiedy już weszliśmy na cmentarz.

- To, że nie żyją? - wywróciłam oczami, bo jego pytanie było wręcz głupie.

- Teraz pokaże ci gdzie możesz ich znaleźć - poczochrał moje włosy i zadowolony zniknął między pomnikami.

Dogoniłam go, a mój wzrok zatrzymał się na nagrobku i imionach zmarłych.

"Felicia i Artur Walker"

- Tak brzmi moje prawdziwe nazwisko? Walker? - spojrzałam na Matteo, który bacznie mnie obserwował. Ręce miał schowane w kieszeniach, a jego włosy rozwiewały się w rytmie wiatru.

- Owszem, ale Rasmussen pasuje do ciebie bardziej - uśmiechnął się prowokująco - Chcesz zostać na chwilę sama? - zapytał już nieco poważniej.

Czy chciałam? W zasadzie poza tym, że jestem ich dzieckiem nic więcej mnie z nimi nie łączy. Nie pamiętałam ich. Ale może potrzebowałam wiedzieć kim jestem?

Kiwnęłam tylko głową na znak, że chcę zostać sama. Matteo spełnił moją prośbę i dodał tylko, że poczeka przy wyjściu z cmentarza.

- No to... cześć mamo, tato...- zaśmiałam się lekko, czułam się nieco dziwnie - Może gdybyście żyli, nie czułabym się teraz żywym trupem - parsknęłam i ukucnęłam przy ich nagrobku - Ale to co jest nam pisane, jest ukryte w gwiazdach. Ale nie martw się mamo, twoja córka jest żołnierzem. Poradzę sobie. Może to wszystko musiało się wydarzyć, żebym w końcu odnalazła swoją bratnią duszę - uśmiechnęłam się słabo i wstałam, otrzepując się z piachu.

 Kiss of deathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz