Kiedy umrę Aniele

9 2 0
                                    

 Lebanon, Kansas, 2 tygodnie po

     Drogi Castielu (aż mi dziwnie tak się do Ciebie zwracać),
     To, że pisze do Ciebie list jest zapewne dość szokujące i zdecydowanie jest to ostatnia rzecz, której byś się po mnie spodziewał. Uwierz mi, też jestem zdziwiony.
     Sam jednak twierdził, że będzie to dla mnie formą terapii, a czasami warto go posłuchać, nawet jeśli się mądrzy.
     Wiadomo, że na początku kompletnie tego nie chciałem i boczyłem się na Sammiego nawet za sam pomysł, ale tym razem to jego a nie mój upór wygrał. Wychodziła z tego masa kłótni, mniejszych i większych, które były raczej niepotrzebne. Choć się mu do tego nie przyznam, bo jeszcze obrośnie w piórka. Stwierdziłem więc, że lepiej się przemóc niż kontynuować ciąg alkoholowy, co nie? Może wyjdzie z tego jednak coś dobrego, prawda? Myślę również, że ucieszysz się z listu. Szczególnie, że specjalnie przeszukałem internetowe poradniki dla czwartoklasistów aby wiedzieć jak poprawnie napisać list.
     Wiem, że brzmi to nieprawdopodobnie, ale cóż więcej mogę Ci powiedzieć. Robię to jednak z żalem, ponieważ lubię zalewać się w trupa.
To żart jak coś. Informuję, bo wiem, że czasami nie łapiesz.
     Pewnie chciałbyś wiedzieć co u Sammiego, skoro już o nim napomknąłem. Niestety nie za dobrze radzi sobie z utratą Eileen, choć nie ukrywam cieszy się z tego jak ostatecznie potoczyła się historia nasza i Chucka. Ma jednak koszmary i nocne poty. Widzę, że trzęsą mu się dłonie, że ma wory pod oczami. Oczywiście udaje, że nic mu nie jest, ale ja jak zwykle wszystko widzę. Zresztą ciężko nie zauważyć, skoro nawet Jody zwróciła na to uwagę. Czasami łapię go na tym, że rozmawia z samym sobą tak jakby mówił do Eileen.
     Wiem co sobie teraz myślisz, ale spokojnie, nie mam Ci za złe tego co się wydarzyło. Zdążyłem sobie uświadomić, że Jack jest dla Ciebie rodziną tak bliską jak dla mnie jest Sam. I że dla rodziny jesteś w stanie zrobić wszystko. Tak jak czyniłeś, jeszcze gdy służyłeś Niebu. Dlatego wiem, że zrobiłeś to co uważałeś za słuszne. Choć pewnie jeszcze jakiś czas temu bym za to na Ciebie psioczył, w końcu chodziło o moją mamę. A Jack to przecież tylko dzieciak.
     Jednak wiesz co? Jesteśmy do siebie bardzo podobni. Też robiłem głupoty dla rodziny, też skrzywdziłem przez to innych.
     Wracając jednak do zabawniejszej części tego co u mnie, to na ostatnim polowaniu z Samem skręciłem sobie kostkę. Trafiłem do szpitala, gdzie wyszła dość niezręczna sytuacja z pielęgniarką, przez co Sammy oberwał gazem pieprzowym po oczach. Zawiadomiona została też policja, więc możesz sobie tylko wyobrazić jak ślepy prowadził kulawego, gdy uciekaliśmy ze szpitala. Szkoda, że mnie teraz nie widzisz, bo zaśmiałem się na samą myśl tego jak głupio musiało to wyglądać. Nie będę się jednak teraz rozpisywał bo jest to raczej historia na inny list, a ja też chcę się trochę przyzwyczaić do tego całego pisania na papierze. Wiesz... używanie tylu słów naraz nie idzie mi za dobrze, szczególnie w wersji pisanej.
     Więc po prostu będę już kończył.
     Narazie,
     Dean


Lebanon, Kansas, 5 tygodni po

     Drogi Castielu (wciąż nie mogę się do tego przyzwyczaić),
     To znowu ja. Przepraszam, że tak długo nie pisałem, ale zdecydowałem się, że będę pisał mniej dłuższych listów, zamiast skrobać codziennie jakieś dwu zdaniowe głupoty. Ja nie mam do tego cierpliwości i myślę, że Ty też. Dlatego chyba będziesz musiał przyzwyczaić się do tego, że aktualizacje tego co u nas, będziesz dostawał raz na jakiś czas. Muszę Ci też dać chwilę żebyś zatęsknił. (Żart, będę to pisał za każdym razem, ponieważ istnieje szansa, że nie załapiesz)
     Zdecydowaliśmy się z Samem na jakiś czas opuścić bunkier. Jody miała dla nas istotne polowanie w pobliżu Sioux Falls, więc przesiadujemy w domku letniskowym Rufusa. Myślę, że go pamiętasz. To ten zrzędliwy i wredny przyjaciel Bobbiego. Jednak wracając do polowania, śledzimy watahę wilkołaków, która wyjątkowo sprawnie maskuje swoje ślady. Więc chcąc nie chcąc większość czasu spędzamy w chacie. Sam śledzi miejskie kamery, a ja oglądam telewizor, w którym nie ma nic poza operami mydlanymi. Wstyd się przyznać (więc nie mów tego nikomu!), ale trochę się w nie wkręciłem i złapałem się na tym, że przed snem zastanawiałem się czy Mariya wybierze Carlo, który ją zdradził, ale z którym ma dziecko, czy Juana, który kocha ją, jednak ścigają go jego wściekłe byłe. Nie będę Cię tym zanudzał, wiem że ty pewnie wolałbyś obejrzeć Scooby Doo, ja też.
     Dalej martwię się o Sama, jednak widzę, że już lepiej sobie radzi. A to że skupiamy się na mniejszych polowaniach na pewno wprawia go w lepszy nastrój. W końcu nic tak dobrze na niego nie wpływa, jak kilka godzin spędzonych przy ślęczeniu nad książkami w poszukiwaniu tropów (Tym razem to nie sarkazm). Powiem Ci, że jest mi momentami wręcz dziwnie, że nie czyha na nas jakieś gigantyczne zagrożenie, że nikt nie chce zniszczyć/pożreć/spalić świata czy wyssać dusz ze wszystkich żyjących istot. Momentami czuję się jakby znów był 2003 rok, a ja dopiero co wpadłem po Sama do jego akademika i powiedziałem mu o zniknięciu taty.
     Eh, Cas. Brakuje mi Ciebie. Brakuje mi tego, że zawsze służyłeś mi radą i nie oceniałeś tego co zrobiłem. A teraz zrobiłem coś bardzo nieprzemyślanego, czym pewnie bym się nie przejmował gdyby ścigało nas większe zło. Jednak teraz ta błahostka wydawała się przeszkodą nie do przeskoczenia i nie wiem właściwie czy mam wyrzuty sumienia czy tylko boję się reakcji Sama...       Zauważyłem, że wieczorami grzebie w księgach, które zostawiła po sobie Rowena. Z tego co mamrotał pod nosem gdy przerwałem mu pracę zrozumiałem, że szuka czegoś aby przywrócić Eileen do życia. A po hałasie przewracanych książek, odsuwanych krzeseł i pięści tłukącej o stół, doszło do mnie, że wszelkie te zaklęcia ciągną za sobą zbyt duże konsekwencje, przynajmniej w mniemaniu Sama. Wiesz, nie przejmowałbym się tym, gdybym już kilkakrotnie nie zastał go pogrążonego w lekturze, gdy w środku nocy chadzałem po małe co nieco do lodówki. Dlatego też postanowiłem poszukać czegoś na własną rękę. I Cas, kurwa zjebałem... Oszczędzę Ci szczegółów. W ostatecznym rozrachunku wyszło na to, że stworzyłem wypaczonego klona Eileen, z tego co po niej zostało. I zabiłem go. Musiałem. Sammy nic nie wie, nie powiedziałem mu. Myślę, że mi tego nie wybaczy, szczególnie, że nie zapytałem go nawet o zdanie czy cokolwiek.
     Cas, czasami zastanawiam się, czy mimo tego, że jestem tym starszym, to... Czy będę musiał zmierzyć się ze śmiercią Sama? Nie jestem w stanie sobie tego wyobrazić na ten moment. Nie mam pojęcia co zrobię, czy pogodzę się z tym czy znów rzucę wszystko i na oślep będę szukał czegokolwiek, co sprawi żeby mój braciszek wrócił. Twoja opinia bardzo by mi się teraz przydała. Doszedłem jednak do jednego wniosku i tego jestem w 100% pewny. Myślę, że gdy po mnie przyjdzie śmierć, to odejdę spokojnie. Chyba... Chyba już pogodziłem się, że w końcu muszę dostać to na co zasłużyłem. A Sammy? On sobie poradzi.
     Naprawdę, Cas, brakuje mi Ciebie.
     Pozdrawiam,
     Dean

Anioły też idą do NiebaWhere stories live. Discover now