Prolog(1)

17 2 0
                                    

            Rosalind Cass siedziała na zimnej podłodze przyglądając się swojemu odbiciu w lustrze, była cała spocona, i wykończona po trzy godzinnym treningu. Ale nie miała zamiaru go kończyć. Musiała być najlepsza tak aby po odejściu Astrid to ona została przewodniczącą grupy.

Miała zamiar ćwiczyć do upadłego, a później przejąć grupę i prowadzić ją po zwycięstwa. Nie była trenerką, ale jako przewodnicząca tej grupy była na ważnej pozycji i wszyscy by się jej słuchali.

Jednak nie była na tyle odważna aby podejść do trenerki i o to poprosić, czekała aż pani Georgia ją zauważy, sama nie miała zamiary wychylać się przed szereg.

Na Sali robiło się coraz mniej ludzi, wszyscy wychodzili do domu, jedynie ona została spragniona samotnego zanurzenia się w muzyce.

Teraz czekała tylko aż trenerka wyjdzie z Sali, kobieta miała 37 lat, była szczupła i bardzo ładna, nie miała męża ani dzieci. A swoich podopiecznych traktowała bardzo surowo, lecz jednocześnie był bardzo wyrozumiałą osobą.

Związała blond włosy, i obróciła się do Rosi patrząc na nią z podziwem i dumą ale też lekkim zmartwieniem,

- Nie idziesz do domu?- Do uszu Ro dotarł jej przyjemny głos, i rozniósł się po pomieszczeniu.

- Chce jeszcze trochę poćwiczyć. – mimo zmęczenia i kilku siniaków na nogach dziewczyna miała zamiar tańczyć do pułki jej nogi nie przestaną spełniać swoich funkcji.

- Dobrze. A i pamiętaj że jeśli o czymś chciała byś pogadać to możesz się do mnie zwrócić.- Pokiwała lekko głową że zrozumiała każde słowo które wyszło z ust Georgii, i została sama.

Wszyscy poszli do siebie, została sama.

Puściła muzykę i pogłośniła ją tak aby nie dało się słyszeć własnych myśli. Bo przecież o to chodziło, o oczyszczenie umysłu, o stłumienie wszystkiego w środku. Pierwsze dźwięki zaczęły się wydobywać z głośnika a dziewczyna zaczęła ruszać się w ich rytm myśląc tylko o kolejnym kroku, o kolejnym ruchu ręki który musi pasować do kolejnego dźwięku piosenki. Aż w końcu zamknęła oczy odprężając się i jeszcze bardziej płynąć.

I wykonała ostatni ruch i upadła. Pozbawiona resztek sił, nabiła kolejne siniaki upadkiem na plecy.

Ale była z siebie dumna że zatańczyła cała choreografie bez pomyłki, wszystko było precyzyjne i idealne takie jakie miało być. A może tylko jej się zdawało, może nie wykonała tego tak jak powinna, a może zanurzyła się w tym za bardzo?

***


Otis Slora siedział przy drewnianym biurku i próbował skupić się na książce oraz jej treści. Lektura nie była ciekawa i nie pomagało to, że na jego telefon przychodziło sporo nowych wiadomości. Lecz nie chciał zawieść rodziców kolejną dwójką czy jedynką.

Rozejrzał się po pokoju. Niby mieszka w tym domu całe życie. A w pokoju spędza prawie każdą wolną chwile, a dziś to pomieszczenie wydaje mu się strasznie obce. Białe firany do ziemi i granatowe ściany. Duże łóżko, w którym i tak śpi sam. I biurko, z którego korzysta rzadko, chyba że gra. Półka przeznaczona na książki była prawie pusta.

Prawie bo leżała tam tylko jedna książka. Dostał ją na szesnaste urodziny. Niezbyt mu się śpieszyło, żeby ją przeczytać. Czekała pod grubą warstwą kurzu. 

-Otis przyjdź do nas. - Zawołała z pokoju jego matka. Na co wywrócił oczami. Nie lubił rozmawiać z rodzicami. Kiedy to robił albo byli przedziwnie i przesadnie mili, albo źli tak bardzo, że lepiej było nie pokazywać im się na oczy. Wolał udawać, że go niema. Bo wolał, kiedy krzyczeli. Sam nie wiedział czy po prostu był masochistą czy to wina genów. Odłożył książkę na blat, a do jego ręki trafił telefon z trzydziestoma nieodczytanymi wiadomościami od Johna.

Spodziewał się, że to on. Założył na siebie bluzę. A z szafy wyciągnął buty. Zawsze jedną parę trzymał w szafie. Gdyby jego rodzice byli tak zaślepieni złością, że musiał by uciekać. Tak jak teraz. Tylko że oni nie byli źli.

Byli jak normalni rodzice. I to mu się nie podobało. Bo nie byli oni normalną rodziną.

ArkadiaWhere stories live. Discover now