Lucario X Cinderace

213 5 4
                                    

— To jest dość głupie. — zauważył Cinderace, patrząc na siedzącego pod pniem Lucario.

  Dzisiejsza noc była wspaniała, co można było szczególnie ujrzeć w Parku Cerise'a. Piękne, kryształowe gwiazdy wprost pyszniły się na ciemnym niebie. Jakakolwiek delikatna chmurka, miast niszczyć ten widok, tylko go upiększała swym zwiewnym woalem.

  Wiele pokemonów baśniowych i duchowych z zafascynowaniem wpatrywało się w niebo, oddając swój sen na rzecz tego pejzażu. I mimo, iż szkło kopuły przecinały jasne wzory, by latające stworki nie zaliczyły zbyt wysokich lotów, każdy odnalazł idealny, przezroczysty fragment.

  Cinderace jednak znalazł swego przyjaciela w gąszczu drzew, gdzie ich korony szczelnie się mieszały, kryjąc niebo przed Lucario.

— Mów co chcesz. — szczeknął w odpowiedzi wilczur, odwracając pysk od złośliwego przyjaciela.

— Ojej, przepraszam! — Cinderace doskoczył do niego, naruszając bezwzględnie strefę osobistą. No ale co mógł poradzić, ten zawsze taki był.

  Kiedy Lucario nie był jakkolwiek chętny do interakcji, zniżając pysk i wbijając wzrok w coś nieistniejącego na ziemi, Cinderace ledwo powstrzymywał się od płomiennego tupania.

— Zostać z Tobą?

  Gdyby nie dobry, króliczy słuch, pewnie by nie słyszał cichego mruknięcia. Pomimo ciemności, jaka panowała w zagajniku, Cinderace sobrze wiedział, gdzie usiąść i jak, by wpasować się w bok Lucario. Wtulił się, oddając swój naturalny gorąc. I chociaż był to pokemon stalowy, nie mógł się nie skusić na to dobrze znane, przyjemne ciepło.

  Wiatr, nienaturalnie silny, ruszył wszystkim wokół — trawą, gałęziami, aż Cinderace musiał mocno przypłaszczyć uszy.

  Najgorsze było jednak, że połamały one mnóstwo gałęzi, tym samym rozrywając baldachim liści. Idealnie, by gwiazdy zawitały do ich ciemnego zakątka.

  W tym momencie ognisty pokemon ujrzał i wyczuł, że Lucario naprawdę się boi.

  Boi się gwiazd.

— Możemy się przenieść! — przekrzyczał wiatr, ale do Lucario to nie dotarło.

  Czuł pod własnym ciałem z ledwością oddech, a spięte mięśnie groziły pęknięciem.

— Chodź!

  Lucario jednak nawet na niego nie spojrzał, jakby ruszenie głową było ponad jego siły.

— Wstawaj! — choć miał niewielkie łapy, chwycił pewnie poduszkowe palce, i mocno podciągnął przyjaciela do pionu.

  Kiedy wiatr próbował przewalić Lucario, ten pokonał sztywność, biegnąc w najciemniejszą część zagajnika.

  Cinderace się czuł, jakby był przewodnikiem niewidomego. Wiatr wył w uszy i próbował wyrwać mu z łap wilczą odpowiedniczkę, a do tego jej właściciel z każdą chwilą zwalniał, jakby miał za chwilę zemdleć. Wykorzystał wolną łapkę, by siłą schylić ciemny pysk, chcąc ochronić przez widokiem gwiazd.

  W końcu kluczenie między pniami i plamami zimnego światła zaowocowało znalezieniem nienaruszonego kawałku zalesionego terenu. Wiatr tutaj gwałtownie zamienił się w cichą, odległą melodyjkę, a szerokie gałęzie odcinały miejsce od rzeczywistości, która przerażała Lucario.

  Pokemon–aura bez protestów ugiął się pod drobniejszymi łapami, padając na pień, a potem zsuwając się na ziemię. Konar był szerszy, dzięki czemu było to wygodne oparcie.

  Uważne spojrzenie dużych, pomarańczowych oczu przewiercało ledwo przytomnego. Cały drżał, chowając pysk pod łapami, dalej nie łapiąc pełnego oddechu. Serce się krajało.

  Znów wiernie ciepła istota usiadła obok, tym razem jednak przygarniając go do siebie. Wsparcie, które najbardziej docierało do Lucario. Żadne słowa, w końcu po co tyle mówić, co ludzie?

  Cinderace spojrzał w czerwone oczy, ale zauważalny w nich strach nie przytłoczył.

— Gwiazdy muszą parzyć. — nieśmiało zaczął Cinderace, pozwalając Lucario zerwać kontakt wzrokowy na rzecz skrycia nosa w miękką, białą sierść klatki piersiowej. To było urocze, co wywołało lekką czerwień na polikach tej dwójki

— Tak myślisz?

— Taka ognista kulka, którą ktoś wplątał w mnóstwo cienkich nici, wieszając na niebie. — nie mówił tak energicznie, zwyczajnie nie chcąc męczyć Lucario, który w końcu zaczął się rozluźniać.

— Jeśli są na linkach, to ja widzę, jak z każdą chwilą mogą się oswobodzić, by ich żar nas pochłonąć. — spiął się na tą irracjonalną myśl.

  Cinderace przeczesał delikatnie sierść na granatowym udzie, na co ten się zrelaksował w jego objęciach.

— Ten niebezpieczny gorąc rodzący się z zimnej nieczułości. — skończył myśl.

  To było głupie, takie bezsensowne...

— Mówisz, jakby tak miało się stać i za chwilę.

— A nie może stać? Spalić nas wszystkich? Asha, twojego Goha, naszych przyjaciół, Ciebie i mnie? — strach z wściekłością przemawiały przez Lucario, tym samym wytykając Cinderace'owi, że jest lekkomyślny, ale ten tylko pewnie odparował:

— Powinieneś to powiedzieć Ashowi. Naprawdę. — dodał spokojniej.

  Głośne westchnienie zmieszane z tubalnym zaprzeczeniem.

  Ognisty pokemon więc tylko położył policzek pomiędzy uszami Lucario. Taka bliskość była czymś, czego najwidoczniej wewnętrznie najbardziej pragnęli. Pomimo kolca na klatce piersiowej i wierzchach łap, oraz gorąca, niemal naturalnie się wpasowali, oddychając własnymi zapachami.

— Możesz spać. — po długiej ciszy zaproponował Lucario.

  Ramiona się trochę przemieściły, a nos Cinderace'a pomiział sierść koło czarnego ucha, ale zdecydowanie nie była to zgoda na taki układ. Wtuleni tak więc słuchali swych oddechów, uszczęśliwieni aktualną sytuacją, nawet z straszydłem za tą bezpieczną sferą.

  Przed świtem jednak zasnęli, nieczuli dzięki wspólnemu ciepłu na chłód ranka. Gwiazdy ostatni raz zamrugały, ale ich złośliwość nie docierała do Lucario, ukrytego w ramionach ukochanego.

SiderofobiaWhere stories live. Discover now