𝑹

29 2 3
                                    


Zimny wiatr gilgotał Jisunga w policzki, łzy tak samo. Jego nos był czerwony jak szkarłatna czerwień na jego koszulce. Panował pół mrok, w parku nie było nikogo oprócz chłopaka szlochającego przez miłość, kolejna awantura, kolejna rana na jego ciele.

Bał się tam wrócić, bał się, że znowu on go uderzy. Bał sie miłości do niego, kolejne łzy spływały po jego policzkach. Nie chciał uciekać ale to jedyne wyjście żeby uchronić się przed nim.

Ciemno włosy szedł przez park już dobre kilka godzin, gdy był prawie przy wyjściu usłyszał kroki. Kroki idące za nim, powtarzające jego odciski w śniegu. Jisung przyśpieszył swój marsz ale osoba za nim zrobiła to samo, bał się, że to może być on. I miał racje.

Po chwili poczuł gdy zimna dłoń łapie go za jego ramie. Była to dłoń Minho. Te same dłonie go zraniły.

— Hannie.. Przepraszam wiesz, że nie umiem panować nad moją złością.. — Starszy z dwójki odezwał się po chwili. Młodszy nie umiał mu nie wybaczyć. Jego urok, jego głos był taki kojący.

Aż za bardzo, ten moment wydawał się taki piękny. Śnieg padał wokół nich, ich dłonie były splecione w mały koszyczek ich miłości.

— Kochanie wracajmy.. Będziesz chory — Lee wziął twarz mniejszego od siebie chłopaka w swoje ręce. Wyglądał tak pięknie, jego oczy czarne jak venom. Widział w nich ból i miłość.

Miłość tak czerwona jak krew na jego koszulce.

Jak krew na rękach starszego.

Jak krew jego samego.

( 238 słów )

' ℛ𝒆𝒅 𝑽𝒆𝒏𝒐𝒎 'Onde histórias criam vida. Descubra agora