Rozdział 4: Sorgan

115 7 2
                                    

Lecieli już kilka godzin. Na pewno zbyt długo, by Naar mogła zachować spokój. Tajemniczy i małomówny Mandalorianin wzbudzał w niej strach i niepewność. Nie wiedziała czego mogła się spodziewać; czy tego, że wyrzuci ją w przepastną pustkę kosmosu, czy zabije kiedy nie będzie na niego patrzeć. Każda z tych opcji wydawała się być beznadziejna. 

Przechadzając się po kabinie pilota, która była wielkości schowka na szczotki, cały czas zerkała na odzianego w beskar mężczyznę. Przynajmniej miała taką nadzieję, że to mężczyzna, a nie droid. Siedział nieruchomo wpatrując się w czarną kosmiczną przestrzeń i od czasu do czasu zerkając na monitor i kontrolując trasę lotu. Nie mogła pojąć czemu nic nie mówi i bardzo ją to denerwowało. 

Zatrzymała się przed siedzeniem, gdzie siedziało Dziecko i spojrzała na jego wyłupiaste oczy, które uśmiechały się do niej. Dzieciak zagruchał lekko wyciągając swoje rączki, ale dziewczyna ani myślała reagować na zielonego stwora. Gdyby nie ten parszywy Mandalorianin, miałaby szansę wkraść dzieciaka, oddać Klientowi, dostać sowitą nagrodę i nigdy więcej nie mieć do czynienia z Nevarro, a tak, Mando robił za ochroniarza zielonego szczura i nie mogła nic z tym zrobić. Nie była głupia i ceniła własne życie, dlatego nawet nie próbowała walczyć z Mandalorianinem. Jedynym wyjściem było znalezienie kogoś kto mógłby jej pomóc zabić Beskarowego Wybawcę Zielonego Szczura. 

Fuknęła pod nosem, krzywiąc się do Dzieciaka i odwróciła się patrząc przez szybę na ciemność okraszoną jasnymi punktami - gwiazdami. Gdzieś wśród nich była jej gwiazda, która była jej domem, do którego chciała wrócić. 

Dzieciak zeskoczył z siedzenia i wdrapał się na konsoletę obok Mandalorianina. Przez chwilę oglądał widok przed sobą, dokładnie taki sam jaki widziała Naar, ale po chwili spostrzegł migające diody, które bardzo go zafascynowały. Nacisnął przycisk, który zgasł, ale nic się nie stało. Popatrzył dookoła czekając na jakikolwiek znak, że może jakaś zapadnia się otworzy, albo chociaż spadnie z góry jedzenie, ale nic się nie wydarzyło. Naar popatrzyła na stwora z ciekawością, czy może on w końcu sprowokuje Mandalorianina. Dzieciak ponownie dotknął przycisku, który zaświecił się na zielono. Usłyszał tylko szum, który wkrótce zamilkł, a po nim odezwał się Mando, nadzwyczaj spokojnie. 

- Nie ruszaj tego. 

Naar fuknęła pod nosem z krzywym uśmiechem. Obserwowała z ciekawością całą scenę. Dzieciak spojrzał na Mandalorianina, skulił uszy i nie odwracając swoich wielkich błyszczących oczu, ponownie sięgnął do przycisku, przełączając ten, który był pod nim. Tym razem, statek zaczął się trząść, jakby miał się rozpaść, aż Naar musiała usiąść. Mandalorianin, szybko przełączył z powrotem na właściwy przycisk, i posadził dzieciaka na kolanach, aby niczego dalej nie ruszał. 

- Łapki mu się kleją do wszystkiego - sarknęła dziewczyna, co spotkało się z milczeniem ze strony Beskarowego Drewniaka. 

Po chwili ciszy, ignorując dziewczynę, Mandalorianin odezwał się do swojego zielonego towarzysza:

- Popatrzmy. Sorgan - zaczął analizować ekran na monitorze. - Brak portu, brak bazy przemysłowej, zaludnienie wręcz żadne. Zapadła dziura... 

- Widziałam kilka żałośniejszym planet od tej - odezwała się do niego, ale znowu w odpowiedzi usłyszała ciszę. 

- W sam raz dla nas - kontynuował Mandalorianin rozmowę z Dzieckiem. - Chcesz się przyczaić na jakiś czas, pobyczyć się, ty mały szczurku? Tu nikt nas nie znajdzie. 

- Żebyś się nie zdziwił - mruknęła pod nosem. 

- Czy ja cię prosiłem o dobre rady? - w końcu Mandalorianin zaszczycił ją swoim zainteresowaniem. Odezwał się tylko dlatego, że miał jej dość. 

Pokochać Wszechświat (One Shoty)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz