Rozdział 1: Wspomnienie Naar

280 6 0
                                    

   Ból był nieznośny. Rozchodził się po całym udzie, łydce i stopie. Piekło, rwało i parzyło jakby potok lawy spływał na jego ciało. Mando nie był przygotowany na ranę jaką zadał mu Mroczny Miecz w walce. Nie sądził, że tak piękne narzędzie, wykonane z niesamowitą starannością i precyzją może być aż tak zdradliwe.
Ciężko oddychając, jakby każdy oddech miał być tym ostatnim, wyszedł z gwarnego gmachu, gdzie przed chwilą rzucił głową swojej zdobyczy. Dostał informacje na jakich mu zależało. Teraz już wiedział, gdzie ukrywają się pozostali Mandalorianie ze Zbrojmistrzynią. Chciał ich odnaleźć i przekonać się, że przeżyli, że dali radę uciec z Nevarro, gdy on zabierał stamtąd dzieciaka. To było tak dawno. Sądził, że minęły całe stulecia od tamtej nocy, gdy wyruszał w daleką podróż z dzieckiem i niechcianą towarzyszką Naar, która testowała jego stalowe nerwy i cierpliwość. Dzisiaj, gdy wspominał tamte dni, nie wiedział czemu ją zabrał, przecież Nevarro było jej planetą, gdzie żyła i walczyła ze swoim opiekunem. To przez nią dziecko trafiło do klienta, a mimo to, Mando jej zaufał.

    Wchodząc do windy, gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, opadł ciężko na szklaną ścianę i jęknął z bólu. Na przemian robiło mu się gorąco i zimno z bólu tak, że prawie tracił panowanie nad własnym ciałem, które do tej pory było mu posłuszne. Czuł jak z każdą sekundą słabnie i traci siły.

   Zostawił ją na Tatooine wraz z Fettem i Fennec, aby była bezpieczniejsza niż z nim. Wiedział, że podróże i życie Łowcy Nagród nie było dobre ani dla niej, ani dla dziecka, o czym przekonał się zbyt mocno i dotkliwie. Grogu oddał w ręce Luke'a, który obiecał go chronić i szkolić na mistrza Jedi, a Boba obiecał mieć baczenie na niepokorną Naar, która uparcie chciała być niczym Mandalorianin, którego przedrzeźniała. Nie chciał się z nią żegnać, bo wcześniejsze pożegnanie z dzieckiem było potwornie bolesne i trudne, ale dziewczyna go uprzedziła. Gdy zamierzał odejść ze statku Fetta, dogoniła go. Nie miała pretensji, że odchodzi, mówił jej o tym wiele razy, więc była przygotowana. Zapytała tylko, czy jeszcze go zobaczy, chociaż na jedną, ostatnią chwilę jej życia. Odpowiedział to co kazała mu przysięga i honor: Zobaczysz, obiecuję. Tak należało, tak kazał obyczaj. Była, w jakimś sensie, jego Znajdą, a według kodeksu miał sprawować nad nią piecze dopóki nie dorośnie lub nie znajdzie swoich. Nie dorosła, bo była już dorosłą kobietą, gdy ją poznał, a czy wróciła do swoich? Nie miał pojęcia. Relatywnie tak, ale Din wiedział, że Naar nie wróci do swoich, bo nie wiedziała skąd pochodzi. Miała tylko jego i dziecko, a gdy Grogu odszedł z Lukiem, Mando zostawił ją w jedynym miejscu, które uważał za słuszne - na statku Boby Fetta.
Zostawiając ją, wiedział, że Naar sobie poradzi, była zaradna, odważna i potrafiła walczyć lepiej niż niejeden Mandalorianin. Był z niej dumny w jakimś sensie, bo sam nauczył ją walczyć wręcz. Przedtem świetnie strzelała z blastera, o czym przekonał się na własnej skórze, ale nie potrafiła stawić czoła przeciwnikowi bez broni. Ucząc ją tego co sam wiedział, wyposażył ją w niezbędne umiejętności do życia w pojedynkę, tak aby potrafiła przetrwać w najmroczniejszych czasach i regionach galaktyki.

   Drzwi od windy otworzyły się z cichym szumem i Mando powoli wyszedł na zewnątrz. Miasto było gwarne. Tętniło życiem, w każdym najmniejszym zakątku, nawet w tym najmroczniejszym. Szedł kulejąc, coraz ciężej stawiając kroki i walcząc, aby się nie potknąć. Wiedział, że gdyby upadł to już by nie wstał. Ból, z każdą chwilą stawał się jeszcze dotkliwszy i uporczywy, tak jakby chciał zgiąć jednego z najniebezpieczniejszych Łowców Nagród. Jakby chciał mu powiedzieć: już ich nie zobaczysz. Wygrałem.
Ostatkiem sił doszedł do kanałów, które prowadziły do reszty Mandalorian, którzy uciekli. Chowali się jak zwykle pod miastem nie afiszując się swoją obecnością. Otworzył drzwi i wszedł dalej. Ból sprawił, że w uszach zaczęło mu szumieć, przed oczami widział narastającą mgłę, a oddech stawał się płytszy, bo ciało musiało udźwignąć ciężar rany, jaką zadał Mroczny Miecz. Schodząc cały czas w dół i krążąc po labiryncie, jedyne czego chciał to upaść na chłodny metalowy pomost, zdjąć hełm i twarzą dotknąć tego chłodu, który choć na chwilę uśmierzyłby ból. Było jeszcze coś, co pomogłoby zapomnieć o bólu. Doświadczył tego po misji na statku więziennym, gdy wrócił obolały, albo na Nevarro, jak pocisk Gideona trafił mu w hełm. Prawie przypłacił życiem tamten czas, i gdyby nie Naar pewnie by tam umarł. Gdyby nie jej dotyk nie byłoby jego. Jej dotyk był tak dobry i czuły jakby chciał objąć cały wszechświat i uleczyć z bólu. Teraz potrzebował jej jak nigdy, jej ciepłych dłoni, które tylko raz poczuł na swojej twarzy, a które pamięta lepiej niż cokolwiek innego na świecie. Pozwolił jej się dotknąć. Była pierwszą żywą istotą, która mogła dotknąć jego skóry, bez hełmu, bez woalu, który skrywał jego twarz. Tęsknił za nią i chciał, żeby w tej chwili była przy nim, bo czuł, że umrze na środku podestu, na który spadł przed siedzącą tyłem Zbrojmistrzynią. 

Pokochać Wszechświat (One Shoty)Tempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang