— Co to za piski?
— Maddie. — Amadeus zakasłał. Nie zdołał jednak zagłuszyć donośnych miauknięć.
— Wyraźnie słyszę, że to nie tylko ona. Przecież nie jestem głucha! — Elena podniosła sfrustrowany głos.
— Powiedziałbym coś o twoich umiejętnościach słuchania, ale się powstrzymam.
— Twa uprzejmość jest godna orderu. — Wywróciła oczyma. Podniosła się z miejsca i ruszyła w stronę, z której dobiegały podejrzane hałasy. Dotarła do drugiego pokoju, gdzie znalazła kosz wyścielony kocem. Na sfałdowanej tkaninie leżała Maddie. Przy jej grzbiecie kuliły się dwa kocięta. — Jakież urocze! — Przyklęknęła przy legowisku. W jej oczach rozbłysły iskry radości. Nie potrafiła oderwać od nich wzroku. — Dlaczego je przede mną ukrywasz? — zapytała z pretensjami.
— Bo widziałem, jak grasz na pianinie. Masz palce z ołowiu! Z miłości je udusisz — wyjaśnił niechętnie. — A one są takie malutkie i bezbronne... — Te słowa rzekł łagodnie, bez krzty kąśliwości.
— Och, wszystkie mają niebieskie oczka jak Maddie. — Elena spojrzała ukradkiem na Amade, puszczając jego uwagę mimo uszu. — Jak je nazwiesz?
— Nie zastanawiałem się nad tym. — Wzruszył ramionami.
— Nie wiem, na co czekasz — westchnęła. — W takim razie ja coś wymyślę.
— Na szczęście to dwie panie, więc nie nazwiesz żadnej Sernik. — Wzniósł oczy ku górze.
— Skąd wiedziałeś, że... — umilkła. Znał ją. Wiedział, co kocha, co ukrywa... Wzdrygnęła się. Coś targało nią w środku. Dwie iskry dotknęły jej serca; pierwsza wznieciła w niej wątły płomień nadziei, że kogoś interesuje to, co chowa w sobie, druga zaś sparzyła, bo bolało ją odzieranie duszy z tiulu tajemnicy. Wolała pozostawać obojętną. Do nikogo emocjonalnie nieuwiązana. Łudziła się, że wtedy mniej gorzkie będzie cierpienie, którego wszędzie upatrywała.
— Ta bardziej ruda wciąż by psociła i niestrudzenie próbuje wydostać się z koszyka. A ta druga grzecznie śpi cały dzień. Rośnie na moją ulubienicę — rzekł Amadeus.
— W takim razie tej, która chce się bawić, nadam imię Fiesta — orzekła.
— Zgoda. Ja nazwę tą leniwą Sjesta.
Elena wyjęła Fiestę z kosza i pogładziła ją pod pyszczkiem. Kotka ułożyła się na grzbiecie, łapki wyciągając ku palcowi Eleny, który zawisł nad nią.
— Kiedy przyjedzie Philipp?
— Nie wiem, czy w ogóle przyjedzie. — Amadeus usiadł na sofie. — Nie odpisał na żaden list. Nie wiemy, co się z nim dzieje. Ojciec odchodzi od zmysłów. Boi się, że coś mu się stało.
— A ty się nie martwisz? — zapytała zlękniona. Zaniepokoiło ją to, co usłyszała. Miała nadzieję, że to bezpodstawne przypuszczenia i Philippa nie spotkało nic złego.
— Jestem pewien, że nic mu nie jest. Oferuję wszystko, co mam, że albo jeszcze nie wrócił do życia po karnawale, albo jest pochłonięty kolejną miłostką — rzekł niewzruszony, trąc wilgotne oczy.
— Płaczesz?
— To, nie z powodu nieobecności Philippa. Po prostu wiosenną porą tak już mam. Nic na to nie poradzę — wyjaśnił stanowczo.
Elena pokiwała głowę, po czym ułożyła Fiestę przy brzuchu Maddie. Kocica nakryła nieznacznie swego potomka puszystym ogonem.
— Pamiętasz o las arras? — spytała.
YOU ARE READING
Winny ród
Historical FictionHiszpania XIX wieku Álvarezowie należą do śmietanki towarzyskiej Madrytu. Całe swe bogactwo zawdzięczają prowadzonej od pokoleń plantacji winogron oraz wytwarzanemu winu. W jednej chwili jednak beztroskie i opływające w luksusy życie tej starej, sza...
XXIV. Wielkanoc
Start from the beginning