VIII. Zadurzeni i znużeni

592 220 780
                                    

Amade spojrzał na kuzyna z politowaniem. Od dawna nie widział go w tak opłakanym stanie. Philipp zwykle po nocnej eskapadzie wracał do swojej sypialni i odsypiał do południa. Tymczasem dziś leżał niechlujnie na szezlongu w bawialni i popalał papierosa. Białe kłęby dymu wysuwały się spomiędzy jego ust i unosiły się ku sufitowi, w który wgapiał tępy wzrok. Amade nie zamierzał go pocieszać. Nie potrafił dobierać pokrzepiających słów, zresztą i tak nie dodałby mu tyle otuchy co Isabel, która odbiła swoje usta na kołnierzu koszuli Philippa. Z opowieści kuzyna dowiedział się, iż to tak nazywała się dama, która pozostawia na ubraniu tę osobliwą wizytówkę.

— Jakiś ty biedny, nawet ci wypomadowane włoski nie pomogły zdobyć jej serca — prychnął. Philipp z trudem uniósł ociężałe powieki i spojrzał pytająco na kuzyna. — Upiłeś się tak, bo Elena oparła się twoim wprawiających w zażenowanie słówkom?

— Nie — odparł ledwo słyszalnym głosem. Wydobywanie słów z piekącego gardła przychodziło mu z wielkim trudem. Dopiero łyk wody przyniósł mu ulgę. — Upiłem się, bo poznałem chętnego do picia kompana — wyjaśnił zgodnie z prawdą. — Chciałbym mieć takiego brata. Albo chociaż kuzyna. Ale nie. Bóg dał mi ciebie, człowieka mniej energicznego od stracha na wróble w bezwietrzny dzień.

Odrzucenie Eleny nie zasmuciło go. Nie upadł jeszcze tak nisko, aby płakać z powodu nieprzystępności panny. Na świecie było jeszcze wiele równie pięknych dam, dla których zapewne nie będzie musiał się poświęcać i gryzmolić po kartce, by móc czymś jej zaimponować. Już nie uważał się za odtrąconego przez środowisko artystę. Stworzony był do pławienia się w chwale. Nie zamierzał się poniżać dla kobiety. Ani dla nikogo.

— Siad — powiedział do leżącej pod stolikiem Maddie. — No podnieś się. Może zachęcisz mnie do tego, by samemu się ruszyć — jęknął zirytowany Philipp.

— To kot, a nie pies. — Amade przewrócił oczami.

— Co to za różnica? Koty są głupsze? Nie rozumieją tego, co się do nich mówi?

— Rozumieją,  ale mają to gdzieś.

— Ach, nazywanie kobiet kocicami nabiera sensu — westchnął. — Ja jednak uważam, że upodobniła się do swego pana i jest jak on. Leniwa.

— Nie słucha cię, bo nie jesteś dla niej żadnym autorytetem.

— Ha! To już wiadomo, dlaczego twoje uczennica ma cię w poważaniu — powiedział z kpiącym uśmieszkiem. Amade tylko prychnął i wyszedł z domu, by znów udać się do rezydencji Álvarezów, znów cierpieć męki podczas lekcji z Eleną.

***

David przez kolejne tygodnie sumiennie wypełniał wszelkie narzucone przez ojca obowiązki. Tak więc Héctor przydzielił synowi własny gabinecik, lecz o wiele skromniejszy od tego, w którym sam pracował, i na mahoniowym biurku ułożył stos opasłych ksiąg rachunkowych. David ślęczał godzinami nad rozliczeniami i bez żadnego zająknięcia podliczał kolumny cyfr. Znów czuł się jak student cierpiący katusze nad podręcznikami noc przed egzaminem.

Gdy już skończył tę żmudną pracę, przepełniła go niewyobrażalna ulga. Sądził, iż na tym koniec jego mąk. Był pewien, że już udowodnił ojcu, iż jego zapał wcale nie jest płonny, i zyskał w jego oczach na tyle, by móc zająć się czymś o wiele ważniejszym niż sprawdzaniem, czy aby księgowy nie omylił się w swych podliczeniach. Héctor pogratulował synowi rzetelnie wykonanego zadania i, ku jego rozczarowaniu, rzucił na sekretarzyk kolejne spisy oraz sprawozdania. David tygodniami próbował się uporać z papierkowymi sprawami. Za nic nie chciał się poddać. Matka zawsze ostrzegała go, że ojciec jest niezłomny w interesach, bo sam musiał w młodości wiele pracować, by zasłużyć na pochwałę surowego rodziciela, który nie widział świata poza frywolnym pierworodnym synem, Carlosem. Gdyby nie odszedł on lata temu w nieznane, może ich majątek byłby już dawno zlicytowany, powtarzała Josefina.

Winny ródOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz