Ale pipczący głośno budzik tego nie chciał. Wyłączyłem go mozolnie podnosząc się z łóżka.

Wszedłem do łazienki i przemyłem twarz wodą a później skupiłem wzrok na swoim odbiciu w lustrze. Przetarłem zmęczone oczy patrząc na wielkie wory jakie pod nimi miałem. Włosy miałem w nieładzie i może to była tylko moja wyobraźnia, ale miałem wrażenie że ich odcień staje się coraz ciemniejszy, wcześniej były prawie że pomarańczowe a teraz miały ciemny rdzawy odcień.

Westchnąłem głośno, wybrałem z szafy, najczystsze i najbardziej nadające się do pokazania na ulicy ubrania, po czym wyszedłem z mieszkania, w zaskakująco dobrym nastroju zważywszy na to, że każdy mój mięsień krzyczał ze zmęczenia a każda myśl sprowadzała się do tego, że gdybym teraz wyszedł na zewnątrz i rzucił się pod auto to nawet bym tego nie żałował.

Targałem ze sobą rower z czasów komuny ze schodów przez co prawie z nich spadłem, co nie byłoby wcale takim złym scenariuszem, ale jakiś cichy wewnętrzny głos w głowie kazał złapać mi się barierki, gdy moja głowa niebezpiecznie blisko znalazła się betonowych schodków.

-Mam dość - powiedziałem do siebie wsiadając na rower i zaczynając jechać w stronę Zbrodni i Kary, na moje nieszczęście, zaczął lać deszcz, ale to nie był przyjemny deszczyk w którym możesz tańczyć z ukochaną osobą, jak to opisują w każdym tanim romansie, to była  jebana ulewa.

Więc chcąc nie chcąc, nie byłem w stanie przejechać całej drogi rowerem i po prostu skierowałem się w stronę metra, które było znacznie bliżej niżeli bar oddalony od mojego domu o co najmniej 30 km albo więcej, nigdy tego nie sprawdzałem.

Znowu targałem rower po schodkach, chyba zacznę tego nienawidzić, tym razem jednak było jeszcze gorzej, bo lał deszcz a moja zdolność do utrzymywania równowagi była nikła nawet gdy było sucho.

Więc gdy się poślizgnąłem, nawet mnie to szczególnie nie zdziwiło, prawie spadłem ze schodów i nie zrozumcie mnie źle, nie spadłem z nich nie dlatego, że w ostatniej chwili złapałem się barierki desperacko walcząc o swoje życie, bo nie jestem na tyle zdesperowany żeby w jakikolwiek sposób o nie walczyć, nie spadłem tylko dlatego że czyjeś silne ramie ( tak naprawdę nie wiem czy było silne ale przytrzymało mnie i mój rower, więc je za takie uznałem) objęło mnie w tali i znowu ustawiło do pionu.

- A szkoda - powiedziałem pół żartem pół serio, nawet nie siląc się aby podziękować mojemu tajemniczemu " wybawicielowi ".

-Co szkoda?- zapytał znajomy głos i dopiero wtedy nabrałem w sobie wystarczająco chęci aby się obrócić i spojrzeć na Nathaniela, no kto by się spodziewał.

-Nathaniel- powiedziałem a bardziej wyjąkałem, bo przenikliwe spojrzenie jego niebieskich oczu odebrało mi mowę.

-Vi - odparł, ale trochę bardziej pewnie niż ja - To już drugi raz, powinieneś naprawdę popracować nad swoim wyczuciem równowagi - oznajmił i o dziwo nie zabrzmiało to jak obelga, albo próba zniszczenia mojego i tak już niskiego poczucia własnej wartości .

-Zastanawiałeś się kiedyś może nad tym, że robię to specjalnie?- zapytałem patrząc jak jego twarz wygina się w minę pełną zmieszania.

A ja się zaśmiałem, nie był to miły śmiech, raczej bardziej szyderczy, czego nie zrobiłem umyślnie, po prostu no wstałem przed chwilą, a mój dobry humor diabli wzięli gdy moje jedyne czyste i w miarę możliwości normalne ciuchy teraz będą przez resztę dnia cuchnąć deszczówą.

- Znaczy się, umślnie próbujesz pozbawić się życia, czy umślnie się przewracasz mając nadzieję, że jakiś przystojniak, czytaj ja, złapie cię w ostatniej chwili niczym rycerz na białym koniu?- zapytał przez co kącik moich ust delikatnie podniósł się do góry, a sam Nathaniel uśmiechnął się z satysfakcją.

-Dowcip ci się wyostrzył Nathanielu - orzekłem usilnie starając się zachować powagę.

-No ale przyznaj Vi, to co robisz nie jest najbezpieczniejszym sposobem na podryw- oznajmił na co jedynie wzruszyłem ramionami schodząc powoli po schodach i pozwalając mu nieść mój rower za mnie.

-Widzisz drogi Nathanielu, niestety nie jestem na tyle ciekawy jak ty, nie jestem piosenkarzem o którym piszą w gazetach, ani nie jestem też synem jednego z największych przedsiębiorców Ameryki, dlatego też muszę uciekać się do tak radykalnych metod, jednak mam nadzieję, że mi wybaczysz mój nietakt zważywszy na to, że może owy sposób na podryw, który zdecydowałem, że nazwę sposobem na " samobójstwo" mimo , że ryzykowny to całkiem skuteczny, mój księciu na białym koniu - dodałem ironicznie patrząc jak końcówki uszów chłopaka stają się czerwone.

-Myśle, że mógłbym przywyknąć do " księcia na białym koniu "- odparł z rozbawieniem wciąż lekko się rumieniąc.

-Widzisz ludzie mają różne fetysze, ty na przykład lubisz jak faceci których poznałeś kilka dni temu nazywają cię ksywami z tanich romansideł, a ja mam tendencje samobójcze, jeszcze nie zdecydowałem co jest gorsze.

- Myślę, że odpowiedź jest prosta Vincencie - dodał z zaskakującą powagą, ale w jego oczach tańczyły iskierki.

- Wybacz mi Nathanielu, ale nie mogę wziąć na poważnie słów osoby, która lubi jak się na nią mówi " książę na białym koniu".

-Nie mówiłem na serio - odparł zażenowanym głosem co wywołało u mnie kolejną falę szyderczego, ale nie tak okrutnego jak wcześniej, śmiechu.

-Wybacz, jednak niestety żaden podryw względem mnie nie zadziała, bo widzisz nie jestem taki.. no wiesz TAKI - odpowiedziałem stanowczo zaprzeczając wszystkim tym pijanym motylkom w moim brzuchu, które za każdym razem pojawiały się akurat w momencie gdy mój wzrok krzyżował się z jego.

-Masz na myśli, że nie jesteś gejem?- zapytał jakby trochę zgaszony, a ja nie wiedzieć czemu nagle miałem mu ochotę powiedzieć, że tak jestem gejem i błagam mogę mu się nawet za chwilę oświadczyć,  tylko po to żeby nie widzieć tego starannie ukrywanego smutku w jego oczach.

- Tak- odparłem, ale zawahałem się, nie wiem czemu to zrobiłem, nigdy szczególnie nie kwestionowałem swojej seksualności, znaczy nigdy nie podobała mi się żadna dziewczyna, ale chłopcy też mi się nie podobali, zwyczajnie po prostu uznawałem, że jestem zbyt zajęty aby odczuwać jakiekolwiek romantyczne uczucia względem kogokolwiek.

I te myśli w zasadzie dobiły mnie jeszcze bardziej, dobitnie uświadomiając sobie kwintesencję własnej samotności.

Poza tym mamy rok 1995, może i częściej idzie spotkać osoby homoseksualne niż 20 lat temu, ale wciąż słyszę o nich głównie w gazetach lub w radiu a są to zazwyczaj wiadomości typu " Homoseksualista skatowany ze względu na swoją orientację, umarł w szpitalu" lub " Dlaczego homoseksualizm to grzech" etc i mimo, że nigdy nie uważałem się człowieka który wpasowuje się w obecne normy społeczne, bo w końcu nie skończyłem szkoły, matka mnie porzuciła, a ojciec się zaćpał, to nigdy również nie przypuszczałem że jestem w owej mniejszości. Wystarczająco bardzo zostałem zepchnięty na margines społeczny, a bycie homoseksualistą raczej nie ułatwiłoby mi życia, tymbardziej że miałem mocno przejebane już na wszystkich frontach, a homoseksualizm mimo, iż nie uważam tego za coś złego to przysporzyłby mi wiele trudności.

A teraz pojawił się Nathaniel patrząc na mnie tym wzrokiem zbitego szczenięcia i nagle zacząłem kwestionować wszystko w co dotychczas przyszło mi wierzyć.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Sep 18, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

I loved you in 1980 - BlWhere stories live. Discover now